wtorek, 22 stycznia 2013

OD GRATA DO EKSPONATA. Moje renowacyjne FOTOSTORY. 100 - letnia szafa w rok. Odc. 10 - 12.

Odc. 10 - 11 (archiwum renowatorskie z 2012r.)

Wiosną znów ruszyłam na szafę - głównie z pędzlem.


Zaopatrzyłam się w nową puszkę farby, z tym samym pigmentem, choć na innej bazie (innej firmy), ale też produkcji szwedzkiej. Niby jednakowe parametry, a jednak rozkłada się lepiej i jest jakby odrobinę jaśniejsza. Niestety, nowa dostawa Skansolu otrzymała zmodyfikowaną formułę nakazaną przez Unię Europejską, co sprawiło, że specyfik stał się według klientów znacznie łagodniejszy. Odwieczny, zaufany sprzedający, niby nie chciał zniechęcić, lecz zrobił taką anty reklamę "ulepszonemu" produktowi, że go nie kupiłam.
Ale wypadły mi też inne działania twórczo - remontowe, gdy wyplątałam się wreszcie z zarobkowego zdobienia filcowych butów (o czym pisałam swego czasu na tym blogu). Z paki listewek i desek w stanie surowym musiałam, zrobić regał, żeby wreszcie rozpakować choć część książek:





Postanowiłam też odświeżyć starą półkę, o czym także jest na tym blogu:




I wtedy dopiero mogłam spokojnie wrócić do szafy:



Pomalowałam wszystkie oskrobane fragmenty.
Musiałam pomyśleć, co z pozostałymi, z łuszczącą się farbą, których już nie chciałam poddawać działaniu łagodniejszej, "ekologicznej" wersji Scansola.

Odc. 12

Gdzieś tam kołatała mi się po głowie prymitywna metoda naszych dziadków: opalanie. Zaryzykowałam i wygrzebałam z szuflady ogarek. Zapaliłam, przytknęłam do łuszczącego się kantu, okopciłam, zakrztusiłam się. Stara farba zaskwierczała, drewno zapachniało jak kadzidło. Zdmuchnęłam płomień. Szpachelką odsłoniłam zupełnie dziewiczą powierzchnię. Ostre fragmenty farby obijały się o policzki, jeden wpadł do oka. Czy to naprawdę robi się w taki sposób? Trzeba jeszcze raz przemyśleć metodę!





piątek, 18 stycznia 2013

OD GRATA DO EKSPONATA. Moje renowacyjne FOTOSTORY. 100 - letnia szafa w rok. Odc. 9

Odc. 9

(Archiwum renowatorskie z lutego 2012)


Farba się skończyła, ale mam jeszcze Scansol. I połowę mebla do oczyszczenia. Na szczęście temperatura za oknem też mniej syberyjska. Zatem do dzieła!



Stara farba rośnie w oczach, wypiętrza się jak pasma górskie na mapie, rozpełza w tej dziwnej formie, niczym gatunek osobliwego grzyba. Koty wyeksmitowane do łazienki, żeby im do małych łebków nie przyszło dotknąć nosem lub łapką, miniaturowych, cuchnących szczytów. Bo zapach niezmiennie morderczy i zaczynam się zastanawiać, jak przeżyję tę renowację i czy moje koty nie zostaną sierotami.


No, tak, jeszcze szybki! Ani się rozpędzić, ani zapomnieć, więc w ich okolicy, działam jak saper na polu minowym. Ale i to jest mały pikuś, w porównaniu z poniższym. Jak w dziób strzelił - zęby!


Z góry się nie da, z dołu, tylko trochę, z boku szpachelka dęba staje. Idę po inne, mniej profesjonalne narzędzie. Brzmi groźnie: nóż. Gdzie tam! Tym to mogę chlebek potraktować. Zęby śmieją się na całego. Żeby to jeszcze sztuczna szczęka była. Wyjąć, doprowadzić do porządku i włożyć na miejsce. Tu się nie da. Niepocieszona zostawiam je tylko z wierzchnimi rysami. Zresztą i tak - glut się skończył.
Brak farby, brak gluta, czyli przerwa w pracy.



środa, 16 stycznia 2013

OD GRATA DO EKSPONATA. Moje renowacyjne FOTOSTORY. 100 - letnia szafa w rok. Odc. 4 - 8.

Odc. 4

Hmmm... Gdybym była normalna, a raczej gdyby życiowe okoliczności obeszły się ze mną nieco mniej brutalnie, siedziałabym pewnie przy wigilijnym stole, zajadała karpia, śledzie w kilku wariantach, i popijała kompot z suszonych śliwek, kontemplując pokaźną choinkę przystrojoną w garnitur ozdób zbieranych od pokoleń. Ale ja już normalna nie jestem :-)
Zostawiam zatem śledzie śledziolubom, karpie stawom, a choinki lasom. Zasłaniam okno, co by sąsiedzkie widoki, myśli sentymentalnych nie budziły i...wracam do szafy.
Mam nadzieję, że w mieszkaniach obok, dźwięki kolęd i rodzinny gwar, skutecznie zagłuszają te, które ja z siebie emituję. Jutro nie będzie wypadało tak szaleć...


Tymczasem, w niektórych miejscach glut podziałał nawet silniej niż bym chciała i wyżarł farbę do gołego. A może to ja sama, wżarłam się w takim amoku?


No, trudno - tu i tak pójdzie złoto.

Odc. 5

O.K. Miałam bardzo osobliwe święta, to czemu równie alternatywnie nie potraktować Sylwka? Ulubiony film z płyty, mogę obejrzeć innym razem.
Gdy jedne drzwi, ogromnym nakładem energii, oskrobałam, wygładziłam papierem i wyszorowałam benzyną ekstrakcyjną, mogę spróbować pobawić się w nakładnie kolorów.



Pierwsza warstwa nigdy nie zwala, a i nie zawszenie daje pogląd, na ostateczny efekt. Ale z grubsza widać, o co chodzi...



Reasumując: twórcza aktywność przy świetle fajerwerków jest lepsza niż wymuszona zabawa :-)

Odc. 6 - 8

W trakcie kolejnych 2. miesięcy, szafa musiała czuć się bardzo zaniedbana. Praca zarobkowa w nietypowych godzinach i długie doń dojazady, nie były sprzymierzeńcem renowatora. Podobnie, jak północne temperatury za oknem, uniemożliwiające wietrzenie.
Stała jak ten półprodukt w zagraconym przedpokoju, przykuwając tylko uwagę listonosza na zastępstwie...
Mobilizując się do granic, wszelkich granic, poświęciłam jej w tym mroźnym, zajętym czasie, raptem kilka godzin.
Efekty weekendów i nielicznych cieplejszych dni - poniżej:




Przy okazji, trafiło się też wykończenie drzwiom do najmniejszego pokoju.
No i wtedy ujrzałam dno puszki :-( Akurat, jak nie mam żadnej sprawy do załatwienia w stolicy, w najbliższym czasie...



wtorek, 15 stycznia 2013

OD GRATA DO EKSPONATA. Moje renowacyjne FOTOSTORY. 100 - letnia szafa w rok. Odc. 3.

Odc. 3 (moje archiwum 2011)

No, dobra, nadrabiamy zaległości - konkretnie aż z piątku, sprzed 2 tygodni. Fakt, iż nie pisałam nie wynika z zaniechania prac renowatorskich - wprost przeciwnie: prace nabrały takiego rozmachu, że już na ich opis nie starczyło czasu.
Chciał, nie chciał, zatykając nos i otwierając wszystkie okna, oraz balkon, wznowiłam "akcję glut". Druga puszka Scansol Strong, co łatwo przewidzieć, cuchnęła jak i jej poprzedniczka, ale ja już chyba nabrałam większej odporności, lub też, jak kto woli, osiągnęłam wyższy stopień determinacji. Wypaćkałam połowę szafy (tam, gdzie pierwszy glut okazał się nie dość "strong") ponownie i po jakichś 20, może 30 minutach, rzuciłam się nań ze szpachelką, jakby to była szpada, a szafa jak ten przeciwnik, musiała zostać poćwiartowana i oskórowana. Zabytkowa farba, co widać na załączonych obrazkach, napurchliła się równie efektownie, więc przystąpiłam do dzieła!




Najciekawszym odkryciem okazała się płycina w centrum drzwi, bowiem tak obrana do żywego, zaprezentowała jakże wdzięczne, subtelne, pełne drobniutkich rysów dłuta, niewidocznych wcześniej - oblicze.





Niestety, lewy bok szafy i tym razem oparł się mojemu atakowi. Wydrapałam tylko jakieś smętne skrawki tam i siam, choć nacierałam niczym tur, sapiąc, dysząc i parskając, a szafa kiwała się, jakby w rozbawieniu, dudniąc o terakotę (ciekawe, co sobie myśleli sąsiedzi? - lepiej nie wnikać :-).



Kiedy już mnie całkiem zatkało, zdjęłam bluzkę i w podkoszulku wyszłam na balkon. Dość długo stałam kontemplując zachodzące słońce, i las jakoś niedorzecznie złoty i ostatniego owada. Masowałam obolałe dłonie, aż w końcu ze zdziwieniem skonstatowałam, że zrobiło się chłodno; wtedy odkryłam - kurczę, to przecież grudzień!
Odkryłam też dodatkowo coś zupełnie innego: tym razem na dnie szafy...




No, takiego paskudztwa mieć w domu nie chcę. Jeszcze ostatni, nieszkodliwy artefakt minionej epoki uszedł by jakoś, ale PRL-owskiego orderu za zasługi, nie zdzierżę w żadnym razie. Żeby mnie duchy przodków nocami straszyły! A wracajcie sobie na Allegro!

poniedziałek, 14 stycznia 2013

OD GRATA DO EKSPONATA. Moje renowacyjne fotostory. 100 - letnia szafa w rok, odc.1-2.

A to już moje prywatne, renowatorskie archiwum z rocznej debiutanckiej działalności na gruncie wtedy dla mnie tak świeżym, jak dzisiejszy śnieg za oknem :-).

Na długie zimowe wieczory w grudniu 2011 r, zakupiłam sobie na Allegro, 100 – letnią szafę, za… 249 zł J A czemu by nie, co kto lubi!


Szafa przyjechała do mnie w piątek. Odcinek pierwszy zaczyna się w sobotę i trawa jakieś 6 godzin. Połowę mebla wysmarowałam mega toksycznym glutem, zawierającym na puszcze tak drastyczne obostrzenia odnośnie użycia, że chyba tylko taki desperat jak ja, nie posiadający rodziny, może sobie pozwolić na podobne ryzyko, a i tak, nim otworzyłam, już mi się odechciało (tylko połowę, bo się puszka skończyła). A jak mi prysnęła mikro kropelka na policzek - cała się zagotowałam. Oj, przydałyby się okulary typu „basen”!
Glut pobył sobie na powierzchni, napurchlił tam i siam warstwy farby, niestety nie wszędzie chwycił, i tak okazało się, że moja szafa została pomalowana aż 4 razy. Cóż – kolejne pokolenia miały dużo czasu…


Szpachelką orałam, dopóki nie straciłam wszystkich kalorii. Gdzie glut nie rozpuścił, tam pomógł papier ścierny. Ostatecznie postanowiłam pierwszą warstwę zostawić, (jest wybitnie równa, więc potraktuję ją jak pokładówkę )skoro szafa i tak będzie ciemno-fioletowa ze złotem. Po glucie, skręcając się, kaszląc i krztusząc, wietrzyłam do późnego wieczora. Pierwsze efekty – na załączonych obrazkach.

Odcinek: 2



Ze względu na brak toksycznego gluta, a jest on jednak niezbędny, by usunąć warstwy farby z wszelkich ozdobnych szczelinek, wzięłam się za wnętrze szafy. Drewno jest zdrowe, czyste, bez najmniejszej dziurki po szkodnikach, więc postanowiłam pomalować tylko wewnętrzne krawędzie i drzwi. Im szybciej, tym lepiej, bo stos ubrań leży na środku dużego pokoju i tylko czekać, aż zagnieżdżą się w nim koty J.
Pierwsze drzwi są już 2 razy pociągnięte pędzlem, i chyba na tym poprzestanę, tak dobrze rozkłada się farba, zresztą nikt uzbrojony w lupę, nie będzie mi w środku robił wizytacji, jak sądzę – drugie pomalowałam raz (patrz: foto).


Na załączonym obrazku, w tle widać także drzwi od jednego z pomieszczeń, pomalowane tą samą farbą tyle, że wyjściową bazą była rudo-brązowa okleina. Myślę, że szafa będzie odrobinę jaśniejsza.