sobota, 31 grudnia 2016

Tradycje Noworoczne




W  XIX w. bale sylwestrowe należały do rzadkości. Nasi przodkowie spędzali ten czas przede wszystkim w domu, oddając się rytuałom, o jakich dziś nie mamy pojęcia…  
            W ciągu dnia przymierzamy przed lustrem lśniące kreacje, w których zatańczymy za kilka godzin. Zastanawiamy się, czy od zeszłego roku nie przybyły nam kolejne kilogramy, tymczasem nasze prababcie miały tego dnia całkiem inne sprawy na głowie.
                                               Wóz na dachu stodoły
Na Mazowszu w noc sylwestrową, panowie prześcigali się w robieniu sobie różnorodnych dowcipów, które dziś niekoniecznie uznano by za śmieszne. Zatykano więc kominy, wrzucano do izby popiół z wodą, popiołem też, albo farbą malowano szyby. Jakby tego było mało, kradziono furtki i bramy. Oczywiście nikt nie wyciągał nazajutrz żadnych konsekwencji, bowiem tak pojęty humor w Wigilię Nowego Roku, usprawiedliwiony był obyczajem. A ile trzeba było mieć siły, aby wciągnąć na dach stodoły wóz sąsiada! Kiedy młodzi panowie bawili się w ten sposób, panny musiały posprzątać skutki ich psot – im szybciej, tym lepiej, bowiem szybkość porządkowania, była wizytówką dobrej gospodyni. Dom musiał być posprzątany, ponieważ sąsiedzi idący na Mszę Noworoczną nie mogli zobaczyć bałaganu.
Byśki i Nowe Latka 
            W wielu regionach Polski, wypiekano na Nowy Rok różne rodzaje pieczywa obrzędowego. Miało ono zazwyczaj formę kołacza (nazwa pochodzi od kolistego kształtu) i nazywane było bochniaczkiem, albo nowym latkiem. We wsiach lubelskich, wypiekano tzw.: szczodraki. Po dziś dzień kurpiowskie gospodynie pieką byśki i nowe latka. Te pierwsze, początkowo nazywano „stworzeniami”, ponieważ byśki przedstawiają postacie zwierząt, głównie leśnych. Figurki obrazowały te zwierzęta, które nie były drapieżnikami, a więc: sarny, jelenie, zające, wiewiórki. Mogły też występować w wersji zwierząt hodowlanych: krów, koni, wołów, owiec, kóz, rzadziej ptactwa. Nowe latko to krążek z ciasta z figurkami drobiu, które symbolizowały płodność. W jego środku umieszczano postać pastuszka, był to więc zminiaturyzowany krąg magiczny.     
Wypieków dokonywano w skupieniu, bowiem zwierzątka z ciasta miały zapewnić pomyślność w gospodarstwie i chronić jego mieszkańców przed złem. 
                                               Mężczyzna na szczęście
            Panny w pierwszy dzień roku, starały się nałożyć choćby jeden nowy element garderoby. Miało to zapewnić powodzenie u płci przeciwnej. Pierwsza osoba, składająca tego dnia wizytę mogła przynieść domowi szczęście, albo pecha. Szczęście przynosił mężczyzna i dlatego młodzieńcy chętnie kolędowali od domu, do domu. Kobieta, im była piękniejsza, tym więcej nieszczęść mogła sprowadzić. Dlatego panie wolały tego dnia pozostać we własnych domach. Uniwersalnym zwyczajem, spotykanym nie tylko na Mazowszu, była wiara w to, że ów dzień zapowiada najbliższą przyszłość. Również w moim rodzinnym domu, przyglądano się zdarzeniem poszczególnych godzin, analizując ich możliwe konsekwencje. Warto wspomnieć te odległe już tradycje, gdy przy huku petard oraz głośnej muzyce, będziemy spełniać toast szampanem, zamiast jak robili to nasi przodkowie – staropolskim węgrzynem.    



Tekst napisany na zamówienie "Gazety Polskiej Codziennie" - Dodatek Mazowiecki 31/12/2016 - 01/01/2017

piątek, 30 grudnia 2016

Dawne tradycje Mazowsza


Lepiej późno, niż wcale - jak mawiają niektórzy... Z poślizgiem czasowym wrzucam poniższy tekst ;-)

Tradycja ze swej definicji, jest niezmiennym przekazem norm kulturowych. Jednakże wystarczy prześledzić historię bożonarodzeniowych zwyczajów od końca XIX w. do chwili obecnej, aby przekonać się, ile mazowieckich rytuałów odeszło w zapomnienie i jak zubożała sfera świętowania.  

                                                           Zmarli, ale obecni
            Choinka, opłatek, 12 potraw, pusty talerz – to oczywiste elementy wieczoru wigilijnego. Jak on wyglądał 100 lat temu? Krótko mówiąc: inaczej.
Dziś nikt nie łączy kultu zmarłych ze Świętem Bożego Narodzenia. Nieobecnych, wspominamy w Dniu Zadusznym, ale do początku XX w, wątek zmarłych, był silnie wpleciony w kontekst Świąt Narodzenia Pańskiego. W Wigilię granica pomiędzy światami żywych i umarłych, stawała się bardzo cienka. Wierzono, że dusze bliskich, odwiedzają wtedy rodzinne domy, nie wolno więc było hałasować. Jedną z mazowieckich tradycji był zakaz szycia i przędzenia, ponieważ ostrym narzędziem, można było zranić przebywającego w pomieszczeniu ducha. Dziś oczywiście takich czynności już się nie wykonuje, zatem i zwyczaj odszedł w zapomnienie… Zmarli, według wierzeń byli obecni przy wigilijnej wieczerzy, dlatego zanim domownicy zasiedli do stołu, mieli obowiązek strzepnąć ręką z krzesła niewidzialną duszę. W niektórych domach w północnej części Mazowsza, pusty talerz na stole nadal symbolizuje pamięć o zmarłych członkach rodziny.    

Sianko dla panien, opłatek w studni
Po dziś dzień wkładamy trochę sianka pod biały obrus. Ale kiedyś oprócz przypomnienia miejsca narodzin Jezusa, sianko pełniło też inną rolę. Panny ochoczo sięgały pod nakrycie i wyciągały spod niego źdźbła. Na podstawie wyglądu i długości słomki, mogły „dowiedzieć” się, kiedy wyjdą za mąż. „Prababcią” tak oczywistej dziś choinki, były snopy niewymłóconego zboża, udekorowane światami, czyli ozdobami z barwionego opłatka w różnorodnych kształtach. Charakterystyczną mazowiecką tradycją, jest ta związana z kruszeniem kolorowego opłatka do koszyka z sianem i podawania go zwierzętom w stodole. Nasi przodkowie wrzucali też kawałek opłatka do studni, aby zapewnić sobie na cały rok zdrową wodę. Zwierzęta zaś, mogły liczyć na jeszcze jeden miły gest – po wieczerzy zbierano dla nich resztki z wigilijnego stołu.         

                                   Kapusta z grochem, słodziaki i rwaki

            Równie duże zmiany zapanowały w sferze kulinarnej. Nie każdy dziś wie, że karp, bez którego większość z nas nie wyobraża sobie wigilijnej wieczerzy, zastąpił rybę z dużo dłuższym stażem w polskiej kuchni – szczupaka. Inne reprezentatywne potrawy dla dawnego Mazowsza to kapusta z grochem, kapusta z grzybami, barszcz grzybowy, a nawet ziemniaki z wody, które dziś wszak mogą wydawać się zaledwie skromnym dodatkiem. Kluski z makiem, zupa z suszonych owoców, barszcz grzybowy, czy pierogi z kapustą i grzybami, przetrwały na naszych stołach po dziś dzień. Za to słodziaki, czyli miękkie, smażone racuchy, dziś już  nikomu nie kojarzą się z potrawą wigilijną. Podobnie rwaki – ręcznie wyrabiane kluski. To tylko cząstka dawnego świata, którego już nie ma - nasyconego powagą i bogatą symboliką.         

"GPC" nr 1607, 24.12.2016


piątek, 9 grudnia 2016

OBLICZA SZTUKI W POMIECHÓWKU


Ceramika, malarstwo, zabawki, dekoracje, artystyczna odzież, a także pełna gama eko żywności – wszystko to można było obejrzeć, posmakować i kupić w niedzielę 4 grudnia w Pomiechówku. Ci, do których uśmiechnęło się szczęście, mogli też wygrać całą torbę wspaniałych, wartościowych upominków.
Przeszło 140 wystawców, spotkało się w ramach szeroko zakrojonej imprezy pod hasłem: Świąteczny ArtBazar. Pełen barw i zapachów kiermasz, został zorganizowany przez Gminny Ośrodek Kultury, na terenie Hali Sportowej, przy ul. Szkolnej 3. Nie tylko ja poczułam się olśniona rozmachem i zakresem tematycznym przedsięwzięcia. Zachwycały  
dziergane oraz filcowane dzieła sztuki odzieżowej, wzruszały szyte ręcznie maskotki. Można było podziwiać naczynia i figurki wyrzeźbione dłońmi utalentowanych artystów z kilku pracowni województwa mazowieckiego, malarstwo sakralne i typowo polskie pejzaże. Nie zabrakło także oryginalnej biżuterii, suchych kompozycji kwiatowych, nadal pachnących latem, ekologicznych przedmiotów gospodarstwa domowego, ręcznie wykonanych kart świątecznych i ozdób choinkowych. Rzadko, który kiermasz rękodzieła, oferuje taką różnorodność tematów, wariantów twórczych i materiałów, z których wykonano poszczególne przedmioty, jak zrobił to ArtBazar w Pomiechówku. A, żeby nie nudziło się najmłodszym, animatorki zorganizowały zajęcia kreatywne podczas których dzieci miały niepowtarzalną szansę zrobić na szybko przestrzenne „śnieżne kule” w słoiczkach i brokatowe zawieszki. W sąsiedniej sali, zmęczeni dorośli mogli obejrzeć wraz ze swymi pociechami kreskówki i przy słodkim poczęstunku poczekać cierpliwie na wyniki losowania w loterii ArtBazaru. Ostatnia godzina upłynęła na wyczytywaniu szczęśliwych liczb. Wystarczyło kupić u dowolnego sprzedawcy już jeden przedmiot w cenie 30 zł, aby otrzymać los z numerkiem. Oczywiście, im więcej zakupów, tym większe możliwości wygranej, ale jak się przekonałam osobiście…jedyny los też mógł zagwarantować szczęście.
            To, co zawsze jest wielką, niezmienną wartością podobnych inicjatyw, to możliwość porozmawiania z twórcami, którzy na co dzień nie są widoczni w szerokiej przestrzeni publicznej. A także zasłużona promocja polskiego rękodzieła, jakże często przegrywającego z chińską, masową komercją. ArtBazar odwiedzili ludzie szukający niepowtarzalnych produktów wyższej jakości, stworzonych z sercem i wyobraźnią. 

 (powyższy tekst ukazał się drukiem w wersji skróconej i totalnie odpoetyzowanej)









Konkurs na ANIOŁA:


Motywy dobrze mi znane ze Smoszewa, czyli jedyne w swoim rodzaju krzesła i ławy:



Tak wyglądało nasze zbiorcze stoisko...



A to już kilka stoisk i artystycznych osobowości, które mnie zachwyciły.






Najczęściej przechodziłam koło tych emanujących na wiele metrów pozytywną energią, kotów z Sankowa. Ogoniaste we wszystkich kolorach tęczy i takie swojskie w wyrazie, że aż mi się sama paszczęka śmiała. Tak mnie zakręciły emocje, że uwieczniłam tylko część, zapominając o rybie i muchach!
Mimo samodyscypliny oszczędnościowej, wiedziałam, że w końcu skapituluję. Pozostał tylko największy dylemat - z którym kotem wyjadę z Pomiechówka(?????) Prawie, jakbym wybierała żywego ;-)



A, że zakup kosztował więcej niż 30 zł, przysługiwał mi numerek, który w ostatniej godzinie miał wziąć udział w losowaniu nagród, przygotowanych przez artystów. Nie wypadało robić sobie nadziei na wygraną, bo osoby zgromadzone pod sceną miały całe bloczki z numerkami od różnych sprzedawców. Ale wzięłam pod pachę mojego kota i poszłam bardziej by towarzyszyć koleżance. Zestawy były naprawdę fantastyczne. Zanim został odczytany szczęśliwy numerek na scenie, pani prowadząca uchylała torebkę i mówiła, co znajduje się w środku. Na stoliku zostały już tylko 3 torebki. I wtedy...
- 524. Czy jest taki numer?
Z niedowierzaniem wpatrywałam się w naklejkę na moim kocie.


Oto, co znaczy mieć szczęście! :-D
A to już 4 rzeczy, które wyjęłam z torebki. Popatrzcie:



Ze znajomymi żartowałyśmy, że ujrzą mnie w opasce z filcowaną myszką na kolejnym spotkaniu ceramicznym ;-)))