poniedziałek, 17 października 2016

Kultowy RZUTNIK B - 9 ANIA. Nie taki straszny PRL. Jak pożegnałam dzieciństwo. Część 3


Oprócz niezliczonych ilości zdobytych zabawek, w czym zapewne bardzo przydawały się handlowe kontakty Babci i jej finanse ;-), miałam też prawdziwe cudo, czyli tytułowy rzutnik. I tak, ani nakręcany statek, ani radziecki samochód na baterie, ani nawet węgierska, (o ile dobrze pamiętam) kuchenka, na którą "zachorowałam", po sprowadzeniu kilku sztuk identycznych do szkolnej świetlicy (dzieci już po tygodniu rozkradły drobne elementy, pourywały drzwiczki od piekarnika, nad czym autentycznie płakałam)










nie rozwijały mojej wyobraźni tak, jak podświetlone kadry, co wieczór roztaczające swą magię na naszej białej, skromnej ścianie.  



Cudowne dzieciństwo zawdzięczam Babci, nie tylko w sensie materialnym, ale też, a może przede wszystkim Jej umiejętności znalezienia dla mnie zawsze wolnej chwili. Nie wspomnę też o fantazji, z pomocą której każdemu miejscu i zdarzeniu nadawała baśniowy wymiar...
Wczoraj Babcia skończyła 90 lat! :-) I gdy pomyślę o tym, jak skomplikowane są nie raz nasze relacje obecnie, gdy zostałyśmy już tylko dwie - dojrzałe, samodzielne kobiety, z własnymi odmiennymi przeżyciami, nie pozostaje mi nic innego, tylko westchnąć smutno. Cóż, czas jest nieubłaganym destruktorem...







Jednakże w tych latach, w których życie było dla mnie jedną wielką niewiadomą, cudowną tajemnicą, zbiorem marzeń, zadziwiająco konkretnych jak na kilkulatkę, bardzo ważne miejsce zajmowały te wieczorne seanse. Trwały chyba do pierwszej klasy podstawówki. Dalej wyparły je inne zainteresowania, nieuniknione obowiązki i fakt, że Babcia rzadziej u nas nocowała. A do tego ja nauczyłam się czytać i nie było już pretekstu, aby angażować dorosłych w projekcje ;-)
Dobranocki w tygodniu trwały 10 minut. Chyba tylko w niedzielę dawali półgodzinną. Animowanych filmów w ciągu tygodnia też było jak na lekarstwo. Owszem, nie można było narzekać na inne programy dla dzieci: "Teleranek", "Tik - Tak", "Piątek z Pankracym" i jakieś edukacyjne, które oglądałam zawsze głodna wiedzy.
Ale choć ten z dzisiejszego punktu widzenia skromny repertuar oceniam za jego treści i wykonanie bardzo wysoko, nic nie mogło równać się z magią kolorowych kadrów! Do tego jeszcze Babcia tak cudownie czytała, modulowała głos, zawieszała go w najciekawszych momentach, że nawet oglądanie dobrze znanych bajek, było niegasnącą przyjemnością. Statyczne obrazki ożywały w moich snach, bohaterowie zostawali obdarzeni zdolnością ruchu, a bajki często miały bogatszą fabułę. I w tym pewnie jest bardzo duża zasługa mojej Babci, która nie raz dokładała swoje wątki oraz wymyślała inne zakończenie, ilekroć zgłaszałam reklamację, że faktyczne mi się nie podoba ;-)
Niezmiennie zachwycała mnie grafika i urzekła też po latach, gdy przed sprzedażą, obejrzałam po raz ostatni wszystkie historie. Niektóre bajki udokumentowałam na poniższych, niedbałych fotografiach. Żałuję, że zrobiłam to tak niestarannie, ale byłam wtedy zaprzątnięta całkiem innymi sprawami. I muszę stwierdzić, że ilustracje wcale się nie zestarzały. Mogę powiedzieć o nich tylko jedno: wygrywają swoją precyzją, stylem i różnorodnością z tym, co teraz jest adresowane do kilkulatków. Z tą prymitywną szmirą, uparcie lansującą nalane gęby z wyłupiastymi oczami, ze zwykłą brzydotą i jej homogeniczną estetyką. Z infantylną manierą zmuszającą współczesnych grafików dziecięcych do rysowania tak, jakby to zrobił pozbawiony predyspozycji plastycznych czterolatek. Żenada, od której rzadko spotykam na rynku wartościowe wyjątki...
Na szczęście są ludzie, którzy czują podobnie. Rzutnik wraz z kompletem bajek, wylicytował parę lat temu mężczyzna; z dużym prawdopodobieństwem, był wtedy moim równolatkiem. Powiedział, że to dla syna. Chce mu przekazać pozytywne wrażenia z własnego dzieciństwa...
Więc nawet dziś można inaczej, choć łatwiej wrzucić do odtwarzacza płytę, czy włączyć kanał z kreskówkami, których bohaterowie krzyczą i posługują się slangiem.