sobota, 25 grudnia 2021

Jak to drzewiej bywało

O tym, co utraciliśmy, co zachowaliśmy i co próbujemy odkrywać na nowo w dawnych tradycjach bożonarodzeniowych opowiada Małgorzata Jaszczołt, kustosz Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie. 

.. K.K.: Które z dawnych bożonarodzeniowych zwyczajów są charakterystyczne dla wsi województwa mazowieckiego?

   Małgorzata Jaszczołt: Na Mazowszu Wigilia, była nazywana postnikiem. Mawiano „jaka Wigilia, taki cały rok”. Aby w nowym roku nie być ospałym, trzeba było rano wstać, a dla zachowania zdrowia i urody należało umyć się w rzece, lub napić wody ze studni. Nie wolno było kłócić się, ani płakać i starano się niczego nie pożyczać od sąsiadów. Zwracano uwagę, na to kto pierwszy w tym dniu odwiedzi dom. Wizyta mężczyzny zapowiadała szczęście, za to wizytę kobiety interpretowano dwojako. Mogła być zapowiedzią powodzenia, ale też „dziurawego”, nieszczęśliwego roku. Kiedy dom odwiedził ktoś z sąsiadów, proszono go, by usiadł co miało zagwarantować, że kury będą się niosły i wysiadywały jajka. Szczególny charakter nadają potrawy, które często mają związek z regionem, ale teraz współcześnie z rodziną. Na wschodnim Mazowszu w niektórych wsiach, jeszcze do niedawna spożywana była reliktowa potrawa – kisiel owsiany.  

.. A gdy już na niebie zaświeciła pierwsza gwiazda?

   Zanim domownicy zasiedli do wieczerzy, odmawiali modlitwę i dzielili się opłatkiem. Składali sobie też życzenia pamiętając by były szczere. Opłatkiem dzielono się także ze zwierzętami. W odróżnieniu od tego dla ludzi, opłatek jaki otrzymywały zwierzęta był barwiony. Konie dostawały czerwony, krowy żółty, a psy mogły spożyć opłatek z ziarnem pieprzu. Wszystko to miało określone znaczenie. Ponadto w niektórych gospodarstwach zwierzęta miały tej jednej nocy wstęp do izby. Wigilijny wieczór przypadający w przełomowym momencie w roku był czasem wróżb o charakterze gospodarskim i matrymonialnym, np. wyciągano spod obrusa źdźbło siana. Jeśli dziewczyna wyciągnie zielone źdźbło – w zapusty przywdzieje wianek ślubny, gdy zwiędłetrzeba będzie na męża jeszcze poczekać. Przed pasterką mężczyźni obwiązywali się w pasie słomianymi powrósłami, a po pasterce drzewka owocowe, by dobrze owocowały w nowym roku.

.. Z jakich materiałów 100 lat temu wykonywano ozdoby świąteczne?

   Wyjątkowe są na Mazowszu ozdoby z opłatka tzw. światy, czyli sklejone kule, przypominające formą kulę ziemską. Wieszano je pod sufitem, na podłaźniczce lub później na choince. Wiele oryginalnych ozdób z bibuły i papieru znanych jest na Kurpiach: kierce z grochu lub fasoli i bibułkowych kwiatów. Twórcy z Kurpii czy etnograficznego Podlasia nadal wykonują tradycyjne ozdoby świąteczne i z opłatka i te z papieru i bibuły.



.. Co wpłynęło na zanik lokalnej tradycji?

   Jeśli chodzi o rozbudowaną sferę obrzędową zanik pewnych zwyczajów obserwujemy w całej Polsce. Wiele z nich miało związek ze zwyczajami agrarnymi, które były ważne ze względu na gospodarski charakter zajęć. Na przełomie wieku XIX/XX, do wybuchu II wojny światowej, ludzie przeżywali wiarę i w Boga i w siły nadprzyrodzone w sposób „namacalny”. Dzisiaj jesteśmy bardziej racjonalni. Na pewno do miasta szybciej dotarła komercja i „ześwieczczony” Mikołaj z Zachodu. Z drugiej strony to miasto interesuje się ludowymi obrzędami, które przecież całkiem nie zanikły i odżywają często w formie widowiskowej, teatralnej, prezentowane podczas przeglądów, ale i reaktywowane po latach nieobecności. W niektórych miejscowościach na nowo zaczynają chodzić choćby kolędnicy.




.. Czy warto dziś reaktywować pewne zwyczaje? 

   Na pewno jeśli ktoś ma potrzebę powrotu do tych dawnych tradycji to tak. Tradycja daje „ukojenie”, jest czymś stałym, odnosi nas do przeszłości do tego co było, co jest pewne i było ważne dla naszych przodków. Znam np. miejskie domy w których stawia się słomiane snopy zboża. Dzisiaj z pewnością dla estetyki, a kiedyś te zboża miały głęboki sens – stawiano te, które uprawiano, a w niektórych rejonach uważano, że pod postacią snopa zboża przychodzi do domu przodek. Odkrywamy dawne potrawy, chociaż ja przyznam, że kisiel owsiany którego miałam okazję spróbować był dla mnie tak niesmaczny, że nie będę go polecać nawet jako etnografka, ale być może pomogłaby pewna modyfikacja. Wiemy, że owies jest zdrowy, więc byłby dodatkowy aspekt poza tym obrzędowym. W miastach odbywają się Orszaki Trzech Króli, których do niedawna nie było. Obserwujemy coraz więcej przedstawień Jasełkowych w szkołach, szopek w kościołach, na placach – także z żywymi zwierzętami. To są zewnętrzne aspekty. Na pewno warto myśleć o głębszym przeżywaniu Świąt Bożego Narodzenia, zaszczepiać to dzieciom. Święta to nie tylko prezenty, ale przede wszystkim spotkanie w gronie rodziny. Jest to niepowtarzalna okazja do wybaczania i godzenia się, bycia razem, celebrowania wyjątkowego czasu w roku, dlatego warto go przeżyć w wyjątkowej oprawie tradycji.




Tekst ukazał się w dodatku "Warszawska Niedziela", nr 51(851), z dn. 19 XII 2021

czwartek, 23 grudnia 2021

Papierowe cuda


Co łączy meble, szkło użytkowe i ozdoby choinkowe? Odpowiedź jest prosta: sylwetka prof. Jana Kurzątkowskiego, artysty urodzonego i pracującego w woj. mazowieckim.   

Jeśli ktoś interesuje się wnętrzarstwem, z pewnością zna to nazwisko. Należy dodać, że również brat wszechstronnego twórcy – Juliusz Kurzątkowski – zajmował się malarstwem i grafiką. Ale wróćmy do Jana, urodzonego w 1899r. Miał to szczęście, że już w wolnej Polsce, podjął studia na Wydz. Architektury Wnętrz, Warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Od 1926 r. należał do Spółdzielni Artystów ŁAD, której był współautorem i z nią właśnie jest powszechnie kojarzony. Nieco później został wykładowcą w Miejskiej Szkole Sztuk Zdobniczych. Podczas okupacji niemieckiej prowadził konspiracyjną działalność edukacyjną, a później dzięki talentowi i kreatywności odnalazł się w realiach nowego ustroju politycznego. Karierę kontynuował w Związku Polskich Artystów Plastyków, rozwijał się i edukował jako wykładowca warszawskiej ASP, by w 1952 r. uzyskać tytuł profesora. Papieroplastyka, to dziedzina sztuki święcąca w tamtych czasach zasłużone triumfy. Artyści ze zwykłego papieru wyczarowywali za pomocą wyobraźni, nożyczek i kleju, prawdziwe cuda. Jan Kurzątkowski z iście benedyktyńską cierpliwością i maesterią, tworzył małe światy. 

Kto wie, może w naszych domach znajdziemy jakąś papierową figurkę warszawskiego mistrza? Nie jest to niemożliwe, bo w latach ’40. XX w. artysta sprzedawał ok. 2000 zabawek i dekoracji bożonarodzeniowych rocznie, w czym wspierał go Instytut Promocji Sztuki. Papier inspirował Kurzątkowskiego już od czasów studenckich, kiedy to konstruował zarówno duże formy, jak i maleńkie, realistyczne postacie ludzkie. W warszawskim Muzeum Narodowym obejrzymy 5 zawieszek choinkowych z lat 1947-49. Wykonane z kolorowego papieru i wydmuszek, łączą mazowieckie tradycje ludowe z estetyką przełomu wieków, w jakich przyszło żyć i tworzyć profesorowi. Lecz to, co czyni je niepowtarzalnymi i niepodrabialnymi to podpatrzone z pewnością gdzieś w otoczeniu: mimika twarzy i układ sylwetek. Przedmioty wchodzą w skład stałej Galerii Wzornictwa Polskiego, dostępnej dla zwiedzających od wtorku do niedzieli. 


Tekst ukazał się w dodatku "Warszawska Niedziela", nr 51(851), z dn. 19 XII 2021

środa, 22 grudnia 2021

Normalne gesty w nienormalnych czasach

Paczka dla tych, którzy kulą się zmarznięci przy zasiekach, tułają po lesie, ale też dla tych, w stronę których lecą kamienie. Mieszkańcy przygranicznych wiosek, otwartość i solidarność mają we krwi. Bez tego nie przeżyliby w tyglu wyznań i kultur.    



Gdy w wielu mediach toczą się spory komu pomagać i jak to robić, ludzie pogranicza nie wahają się ani chwili. Niosą wsparcie tam, gdzie widzą niemoc i ludzką krzywdę. Migrantom, którzy nielegalnie przedostali się na teren Polski, pomagali jeszcze zanim sytuacja eskalowała, a temat stał się nośny. Teraz, gdy praca przy granicy pociąga za sobą znacznie większe ryzyko utraty zdrowia i życia, postanowili wesprzeć również służby mundurowe. Tym bardziej, że w niektórych środowiskach lansowany jest hejt wobec tej grupy zawodowej. Wiadomo. Im dalej mieszka się od źródła problemu, tym łatwiej o pobieżną ocenę sytuacji.    



Podróżnicy na gapę

Spośród migrantów, którym udało się nielegalnie przekroczyć zasieki, jakaś część w końcu dociera do okolicznych wsi. Wielu na dalszą podróż wybiera bagażniki samochodów. Wchodzą do nich w nocy, niepostrzeżenie licząc na łut szczęścia. Byle dalej od granicy.

- Ile było takich przypadków! – pani Hania pomagająca na plebani Kościoła pw. NMP Królowej Polski w Czeremsze kiwa głową, jakby mówiła o czymś oczywistym – Człowiek wsiada rano do samochodu, spieszy się do pracy, zatrzymuje go kontrola, a w bagażniku leży uchodźca. Jedna kobieta tak się zdenerwowała, gdy znaleziono u niej dwóch mężczyzn, że zemdlała. Trzeba było wezwać karetkę i udzielić jej pomocy medycznej.

Dużo groźniejsze zdarzenie miało miejsce wieczorem przy bankomacie, z którego mieszkanka wyciągała pieniądze. Otoczyło ją trzech cudzoziemców. Gdyby nie patrol policji, mogłoby dojść do nieszczęścia. Ale patrole samochodowe są częste. Wieczorem, dołączają do nich helikoptery, które całą noc krążą nad okolicą. 

(Nie)normalność

- Słyszy pani jak latają?

- Och, jej! Jak przelatują nad moim domem, to wszystko się trzęsie. Oni bardzo nisko lecą. Ale dobrze, niech latają, niech sprawdzają. Jest bezpieczniej. Jak tylko coś się dzieje, pojawia się wojsko, straż. Gdyby ich nie było, to byśmy się bali. Migranci przyszliby na każdą ulicę, jakby chcieli – ocenia pani Hania.

Mieszkańcy poprosili wójta Czeremchy, by latarnie były zapalone nie tylko wieczorem, ale również nocą. To kolejna zmiana w miejscowości objętej stanem wyjątkowym. Lecz ja w nocy będę już gdzie indziej. Przedwieczorny spacer po wsi tylko upewnia mnie, że w całej tej nienormalności, ludzie starają się funkcjonować swobodnie – być może zaadoptowali się do trwającej od tylu tygodni sytuacji. Choć zachód słońca już barwi horyzont tu i tam ktoś jeszcze pracuje w polu.

- Nie boję się – odpowiada starsza kobieta – Tu ciągle policja jeździ…



Murem za polskim mundurem

Ks. Krzysztof Domaraczeńko proboszcz parafii pw. NMP Królowej Polski w Czeremsze nie da powiedzieć krytycznego słowa na wojsko. Dlaczego? Ponieważ jest tu blisko, praktycznie w centrum wydarzeń i każdego dnia obserwuje wysiłek służb mundurowych. To często praca ponad siły - w ostatnich tygodniach wymagająca wyjątkowego opanowania.

Nic dziwnego, że oprócz zbiórek artykułów żywnościowych dla migrantów, miejscowa ludność spontanicznie poszerzyła akcję i postanowiła wesprzeć również wojsko. Nie bez znaczenia jest eskalacja sytuacji na granicy.

- Ogłosiłem u nas zbiórkę na rzecz uchodźców – opowiada ks. Adam z Narewki – Później podeszła do mnie parafianka i mówi: „Oni rzucają w naszych chłopaków kamieniami, a my im mamy pomagać? Zbierajmy dla wojska”.


Powyżej: NMP Królowej Polski w Czeremsze 

Poniżej: Kościół Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Stanisława Biskupa w Hajnówce.


Wieczór w strefie zamkniętej

Znalezienie wolnego miejsca w hotelu, graniczy z cudem. Praktycznie wszędzie stacjonuje Policja z całej Polski i służby pomocnicze. Nocleg w Hajnówce zdobywam tylko dzięki nieocenionej pomocy ks. Zbigniewa Niemyjskiego, dziekana i proboszcza Parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Stanisława Biskupa. W budynku panuje ciągły ruch i koszarowa atmosfera. Tu nikt nie odpoczywa…

Na parkingu pobliskiego supermarketu stoi wojskowa ciężarówka. Większość ostatnich klientów, to żołnierze. Kasjerki żartują z nimi, na twarzach pozostałych klientów maluje się spokój. Nie ma strachu, nie widać niechęci. Wracam do hotelu. Nim zniknę w budynku, kątem oka dostrzegam sznur pojazdów policyjnych odjeżdżających na sygnale sprzed Komendy Powiatowej Policji.  

- O której odprawa? – krzyczy ktoś przy schodach.

- Teraz!

Mija 22.

Fot. z arch. Parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Stanisława Biskupa. 

„Ciasto dla Policjantów”

Choć akcja była oddolną inicjatywą księdza Zbigniewa, w praktyce bardzo wiele osób postanowiło podziękować „na słodko” nie tylko funkcjonariuszom Policji. Wyrazy wdzięczności otrzymała też Straż Graniczna i Wojsko Polskie. Do gestu solidarności ze służbami mundurowymi dołączyli się najmłodsi mieszkańcy terenów przygranicznych. Hajnowskie przedszkolaki i maluchy ze Żłobka Samorządowego wykonały laurki z życzeniami dla obrońców polskich granic. Akcja miała charakter dobrowolny. Dla osób mieszkających tak blisko strefy konfliktu to działanie było czymś naturalnym, nikt nie doszukiwał się w inicjatywie politycznych intencji.  


Fot. z arch. Parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Stanisława Biskupa. 

Trauma

Wszystko co stanowi przyczynę i skutek stanu wyjątkowego, jest treścią rozmów nie tylko dorosłych. O sytuacji na granicy rozmawiają także nauczyciele z dziećmi. Wnuczka pani Hani ma 7 lat.

- Ona doskonale rozumie, co się dzieje. Wraca ze szkoły, woła: „Babciu, babciu, posłuchaj” I zaczyna opowiadać. A ja jej mówię, że to wiem. Takich czasów dożyliśmy…

W Białowieży słynącej z aktywności turystycznej i działań ośrodków naukowych, panują pustki mimo wyjątkowo ciepłej końcówki listopada. W piątkowe wczesne popołudnie nie spotykam żadnych turystów w Parku Narodowym. Opuszczone kramy z pamiątkami robią depresyjne wrażenie, a mijający je wóz policyjny wygląda surrealistycznie.




- Ludzie w strefie, żyją na co dzień w ciągłej obecności wojska – wyjaśnia pani Olimpia Pabian, jedna z wolontariuszek inicjatywy humanitarnej „Namiot Nadziei” niosącej wsparcie wszystkim potrzebującym - Sytuacja taka ma miejsce od prawie trzech miesięcy i ma ogromy wpływ na emocje i psychikę mieszkańców.

Dodaje jednocześnie, że czymś co zapamięta na zawsze jest moment, w którym po raz pierwszy spotkała w lesie człowieka potrzebującego pomocy.

-  Puszcza to trudny obszar nawet dla ludzi ją znających, a co dopiero dla ludzi nieprzygotowanych. Aktualnie ten dziki las jest miejscem w którym codziennie odbywają się dramaty ludzkie – zauważa.

Mieszkańcy terenów przygranicznych niemal w równym stopniu boją się zbrojnego rozwoju sytuacji, jak i tego z czym mogą mieć do czynienia, gdy życie wróci do normy - widoku ciał, znalezionych podczas spacerów długo po tym, gdy skończy się polsko-białoruski konflikt.



Tekst ukazał się w Tygodniku Niedziela (ogólnopolska), nr 51/2021.

wtorek, 14 grudnia 2021

Pomiędzy strachem, a współczuciem

W lasach można znaleźć zarówno porzucone śpiwory, Koran, jak też wnioski o azyl osób pochodzących z Jordanii i Turcji. Jedni znikają bez śladu, drudzy błądzą, szukając pomocy. Migranci pukają do drzwi Kościoła i Cerkwi.

Czeremcha znajduje się raptem 4 kilometry od granicy Polski z Białorusią. We wsi, w której mieszka 2500 osób wyznania prawosławnego i 500 katolickiego, wielokulturowości nikt nie musi uczyć. Każdy też rozumie czym jest empatia. W tych stronach nadal myśli się sercem, dlatego do pomocy nie trzeba namawiać.  


Tekst otwiera fot. Cerkwii pw. Matki Bożej Miłującej w Czeremsze; powyżej: Kościół pw. NMP Królowej Polski w Czeremsze.

Codzienność

Przed rzeczywistością nie da się uciec. Główne informacje przekazują media, te drobne codziennie podawane są z ust do ust. W tym domu byli nocni goście, tamtą drogą szła grupa migrantów. Ktoś zadzwonił, przyjechała policja. Ludzie w wioskach na ogół są czujni. Od lat zmienia się demografia, więc wiele domów stoi pustych stanowiąc idealne schronienie dla tych, którym udało się przekroczyć granicę. 






Otwarte ufnie za dnia drzwi i furtki są zamykane na noc, choć coraz częściej również w dzień ludzi paraliżuje strach. Usłyszałam kilka opowieści o niespodziewanych wizytach i opróżnionych lodówkach. Niejednokrotnie migranci są tak wygłodzeni, że nawet krzyk właścicielki nie robi na nich wrażenia i nie przerywa konsumpcji. Nic dziwnego, że ludzie zwłaszcza starsi, boją się zarówno wychodzić z domów, jak i wracać do nich. Przyznają jednocześnie, że byłoby dużo gorzej gdyby nie ofiarność służb mundurowych. Od samej granicy do Czeremchy informacje docierają błyskawicznie. W szeregach pograniczników pracują członkowie rodzin, przyjaciele.

-  Ludzie proszą Boga, by to wszystko tylko nie przedostało się do nas – opowiada pani Hania pomagająca na plebani.



Dzieci

– Dwa tygodnie leżałam w szpitalu w Hajnówce. Wyglądałam przez okno i nie widziałam nic innego, tylko wojsko, wojsko – wzdryga się kobieta. 

- Szpital jest otoczony? – pytam.

- Nie, ale wciąż przywozili te dzieci znalezione w lasach. Nie dało się oderwać myśli. Internet, telewizja, wszędzie to samo. I jeszcze pielęgniarka cały czas opowiadała co się dzieje. Dzieciątko, 9 lat, całą noc spędziło w lesie. A co będzie, jak zacznie się zima?

Lekarzy w Hajnówce jest mało. Ledwo dają radę nieść pomoc okolicznym mieszkańcom. Teraz jeszcze mają dodatkowych pacjentów, co powoduje przepełnienie szpitala. Sytuację utrudnia fakt, że nikt z medyków nie zna języka. Dowożony regularnie tłumacz ma pod swoją opieką cały oddział małych cudzoziemców.  

- Ale jakoś sobie radzą. Ich leczą i nas leczą – podsumowuje pani Hania.  

- Dzisiejszej nocy próbowano przejść przez granicę w Dubiczach Cerkiewnych i w Czeremsze. Dzieci stanowią tutaj emocjonalną przykrywkę, nie o nie chodzi – zauważa ks. Krzysztof Domaraczeńko, proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski w Czeremsze – Mają budzić powszechne współczucie.  



Pomoc

Aktualnie migranci zgromadzeni przy granicy polskiej, to w większości młodzi mężczyźni. Lecz oni również niejednokrotnie potrzebują pilnej pomocy, wyczerpani warunkami atmosferycznymi tak różnymi od tego, co znają z rodzimych stron. Inaczej sytuacja wyglądała pod koniec lata. Grzybiarze widzieli w lesie wędrujące pary mieszane, czasem całe rodziny. Po odzieży kobiet widać było, że pochodzą z innego kręgu kulturowego. Jedna z mieszkanek, która spotkała nielegalnych turystów, zastanawiała się, czy bezpiecznie będzie zostawić samochód na poboczu i udać się na grzybobranie? A jeśli para postanowi skrócić sobie drogę do celu jej pojazdem? Ale oni byli przerażeni tą niespodziewaną konfrontacją. Kobieta szybko znikła między drzewami. Mężczyzna dotrzymując jej kroku, oglądał się za siebie wielokrotnie… Teraz nie ma dnia bez incydentów na granicy.   

Mimo tego na plebani dla zbłąkanych wędrowców czekają worko-plecaki z suchym pieczywem, batonami energetycznymi, żelowym ogrzewaczem do dłoni i folią termiczną. W akcję pomocową włączył się także diecezjalny Caritas, indywidualne osoby, straż graniczna.

- Ludzie chętnie zbierają potrzebne artykuły – ocenia proboszcz.



Wezwanie

Z rozmachem działają księża w oddalonej o 30 km od granicy Hajnówce. Ks. prałat Zbigniew Niemyjski, dziekan hajnowski i proboszcz Parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Stanisława Biskupa, od początku konfliktu przy granicy koordynuje wiele inicjatyw, nie licząc tych codziennych.

- Przyjechał brat Kordian Szwarc z Caritasu – informuje mnie z samego rana przez telefon – Szybko, może uda się pani z nim porozmawiać.

Czuję się niezręcznie zabierając czas przeznaczony dla innych. Pospiesznie robię kilka zdjęć wnętrza samochodu wypełnionego darami. Brat zapewnia mnie, że miejscowa ludność zawsze pomaga i dobrze wie, komu w danym momencie najbardziej potrzebne jest wsparcie.

Spontanicznie rodzą się też inicjatywy całkowicie oddolne, takie jak „Namiot nadziei” – gotowe pakiety pierwszej pomocy. Dla pani Olimpii Pabian z Białowieży impulsem do czynu były słowa niedzielnego kazania. Odebrała je jak personalne wezwanie.

- Pomagając innym, wspieramy również siebie nawzajem i budujemy wspólnotę - zauważa. 

od lewej: Ks. Rafał Oleksiuk, ks. proboszcz Zbigniew Niemyjski, brat Kordian Szwarc (Hajnówka) 

Ciała

Gdy codzienności nie śledzą kamery, niezawodnie funkcjonuje ponadczasowa poczta pantoflowa.

- Ludzie opowiadają, że widzieli jak Białorusini podrzucali ciała zmarłych Syryjczyków na naszą stronę – relacjonuje ks. Krzysztof - Mówią też, że Białorusini wynajmują więźniów, aby robić ten cały hałas przy granicy polskiej. Ludzie boją się – dodaje – Boją się – powtarza w zamyśleniu.

- A co z tymi ciałami? Są umieszczane w chłodniach? Chowane? Jeśli tak, to według jakiego ceremoniału? – zarzucam rozmówcę pytaniami. 

Ksiądz kręci głową.

- Nie wiem. W niedzielę się dowiedziałem – odpowiada - To już nie leży w sferze moich kompetencji – zauważa i podkreśla, że cytuje tylko wiadomości zasłyszane od świadków wydarzeń.


O czym jeszcze mówią ludzie?

Migranci budzą zrozumiały strach, bo nikt nie wie, jak zachowają się podczas spotkania. Z relacji wynika, że są bardziej uciążliwi niż groźni dla okolicznych mieszkańców. Trudno przewidzieć ich reakcje. Pani Hania otworzyła drzwi plebani słysząc pukanie. Mężczyzna o arabskiej urodzie językiem zbliżonym do rosyjskiego wyjaśnił, że chce pić. Poszli do studni, kobieta nalała wody do szklanki i wręczyła naczynie spragnionemu. Pokręcił głową. Wskazał ręką liść unoszący się na powierzchni zbiornika. Jeszcze bardziej zaskoczona poczuła się jedna ze starszych mieszkanek, która wieczorem ugotowała pokaźną ilość makaronu. Rano nie znalazła ani pożywienia, ani garnka. W jego miejscu leżał banknot 100 euro przyłożony kamieniem. Ludzie rozmawiają też o szturmie na granicę. Niektórzy zaczynają się wahać czy faktycznie pomagają właściwym osobom? Ale to już inna opowieść.   

Tekst został opublikowany w Tygodniku "Niedziela", dn. 22. 11. 2021, nr 48/2021