sobota, 28 grudnia 2013

PRZEDWOJENNE ANIOŁKI na choinkę


Zakupy na Allegro mogą dostarczać tyle samo emocji, co łowy na pchlich targach. Zwłaszcza, że tych ostatnich jest coraz mniej, bo co to za przyjemność siedzieć zimą, (nawet tak ciepłą jak tegoroczna) przy swoim stoisku pod chmurką? W internecie tak, jak w realu pojawiają się nowi sprzedawcy, a znikają starzy. Każde wejście na Allegro jest jak współczesny spacer po targowisku XXI wieku. Z jedną, zasadniczą różnicą: gdy nie znamy sprzedającego - nigdy nie wiemy, czy otrzymamy zakupiony towar.
Tak było i w tym przypadku. Ale nowy człowiek na Allegro, skusił mnie unikalną ofertą i niską ceną...
Przyciśnięta do muru nagłym sentymentem i tęsknotą za bezpowrotnie minionym, postanowiłam kupić w tym roku lampki choinkowe, jakie zapamiętałam z dzieciństwa.


Wpisane hasło odniosło mnie do kilkunastu sprzedawców. Ten, który miał najtańszą ofertę, kusił dodatkowo unikatem, jaki znałam z rodzinnych opowieści: kompletem 14 dwustronnie klejonych aniołków.

Babcia opowiadała o wieczorach spędzanych w przedwojennych i okupacyjnych latach na robieniu zabawek choinkowych. Zawsze w tych gawędach przewijał się motyw główek aniołków, którym z krepiny dorabiała sukieneczki i zdobiła je małymi, papierowymi gwiazdkami. Jeden z takich aniołków fruwał sobie gdzieś po naszym domu, choć nie był rodzinną pamiątką. Zachowała się za to laleczka w tej samej estetyce, zatem dobrze wiedziałam, o co chodzi.
Gdy zobaczyłam u nowego sprzedawcy takie aniołki, zaryzykowałam zakup za całe 12 zł. Oto on:


  



Skrzydełka są wytłaczane, papier lśniący, a brzegi ozdoby oklejone brokatem, który poczerniał ze starości i zyskał grafitową barwę.


Do zestawu była dołączona plastikowa gwiazda na czubek choinki. W dzieciństwie szalałam za identycznymi :-)


Dodatkowo, w pudełku znajdowało się przeszło 200 gwiazdek origami, robionych na oko w latach '80 - ch XX w. Ach moje słodkie dzieciństwo!



 Urocze, prawda?

A to już lampki. Zdziwiłam się, ile światła dawały w porównaniu ze współczesnymi...




Na skutek jakiegoś dziwnego niedopatrzenia, pewnie dlatego, że zakupy robiłam u debiutanta, paczka dotarła na adres mojej blisko 90 - letniej Babci :-). Powiedziała, że zamiast iść po zakupy, z godzinę oglądała głęboko wzruszona tą niezwykłą przesyłkę.

A tu znak współczesnych czasów: nowe, ręcznie dmuchane i malowane, polskie bombki. Wiadomo - bezkonkurencyjne na całym świecie!





niedziela, 15 grudnia 2013

Trwałe i efektowne zawieszki z MASY SOLNEJ.


Że efektowne, to widać. A, że trwałe - okazało się w trakcie...
Wszystkie prezentowane tu zawieszki mają 10 lat! Wykonałam je na studiach, w tym czasie, w którym odeszłam już od produkcji modelinowych figurek, a nie wpadłam jeszcze na pomysł szycia zwierzątek z materiałów (odsyłam do wpisu: "Wodne zwierzaki z karnawałowych ciuchów").
Ponieważ z próby czasu, wyszły obronną ręką, mogę śmiało polecić tę technikę jako łatwe do wykonania świąteczne prezenty. Dodatkowym atutem jest dostępność materiału i symboliczna jego cena :-) Zresztą sama z przyjemnością, wytwarzałam takie rzeczy na okolicznościowe upominki. Jest jeden warunek: takich przedmiotów nie wieszamy blisko kuchni, w łazience, czy loggi, czyli tam, gdzie panuje wilgoć. Może się bowiem zdarzyć, że fragment motylka, aniołka, lub rybki, wyląduje nam nieoczekiwanie w garnku, albo umywalce.

    
Przepis wygląda następująco:
- szklanka mąki
- 2 szklanki soli
- 125 ml wody





DRZEWO. 12 x 12 cm.

Całość ugniatamy tak długo, aż otrzymamy gładką i jednolitą masę. Możemy dodać naturalne barwniki: kakao i kurkumę. Jako zawieszki, najlepiej użyć rozwiniętego, metalowego spinacza, który wbijamy jak podkowę. Oczywiście w miękkie ciasto, ale lepiej 2 - 3 godziny po zakończeniu lepienia, bo może być zbyt miękkie.






RYBA. 9 x 11 cm.

Uformowaną figurkę, kładziemy na papierze lub foli aluminiowej i dodatkowo najlepiej na desce - tak, by nie odkształciła się pod spodem. Przygotowany w ten sposób przedmiot, przenosimy w miejsce, w którym wyschnie. Oczywiście najlepiej pod grzejnik, jeśli nie posiadamy zwierząt. Do moich figurek, nim wyschły całkowicie, dobrały się dwukrotnie koty :-) Niestety, niektóre rękodzieła, zostały niemal całkowicie pożarte :-) Głupio wyszło, bo te motywy robiłam na zamówienie. No, i jak tu się tłumaczyć? Kot mi zjadł na kolację? Jeszcze się nasłuchałam, że głodzę zwierzęta! A przecież to po prostu słone ciasto...





WAŻKA. 9 x 13 cm.

Figurka schnie przez kilka dni. Pod warunkiem, że nie zostanie wcześniej zjedzona. Wysuszone egzemplarze, wkładałam do piekarnika i utrwalałam tak długo, dopóki się apetycznie nie zarumieniły. Wiem, że niektórzy od razu tak suszą, ale UWAGA! W takim układzie przedmioty mogą popękać.
A dalej, to już kwestia naszej fantazji. Możemy zostawić naturalne beżowe, możemy też malować, lakierować, posypywać brokatem, naklejać cekiny i koraliki. Najważniejsze jest jednak samo lakierowanie, które znacznie przedłuża żywot przedmiotu. Najlepiej werniksem, a gdy nie mamy na wyposażeniu, wystarczy zwykły lakier do paznokci, nawet perłowy. Wsiąknie w ciasto lub farbę i wyda się prawie bezbarwny.  
A więc - do dzieła!





KONIK MORSKI. 7 x 17,5 cm.


czwartek, 12 grudnia 2013

Kicz, czy zakupy z duchem?


Dziś przedstawię nietypowe miejsce na nietypowe zakupy. Wielu osobom, Medjugorje z zakupami w ogóle się nie skojarzy. Ale jak większość ośrodków religijnych, bez względu na to, czy Kościół i wierni mają jednoznaczne stanowisko na dany temat, tak i ta skromna miejscowość położona w południowej części Hercegowiny, nie jest wolna od komercyjnych zapędów.



Oprócz modlitwy w kościele św. Jakuba i refleksji w otoczeniu kamienistych wzgórz - a zapewniam, że mimo obecności grup pielgrzymkowych, nader łatwo jest się oderwać myślami od codziennych zgryzot - wierni pędzą na wyścigi do sklepików i stoisk z religijnymi pamiątkami.



Trudno przejść obojętnie obok takiego nagromadzenia przedmiotów o sakralnym rodowodzie nawet, jeśli jest się tylko turystą - obieżyświatem, a nie turystą - pielgrzymem. Wybór na każdy gust i kieszeń. Od figur o pokaźnych gabarytach do maleńkich, kolorowych medalików.
Zachwyt oderwany od kontekstu budzą piękne krzyżyki i tzw.: "duszki" (czyli symbole Ducha Świętego), wykonane ze szkła weneckiego. Braki w gotówce uniemożliwiły mi nabycie takiego wisiorka, czego do tej pory żałuję :-)

 

I tak, ilekroć w okresie świątecznym, rozpoczynają się żarliwe dyskusje oraz wysyp analiz w prasie, na temat skomercjalizowania Bożego Narodzenia i Wielkanocy, zastanawiam się, czy początek tego zjawiska nie tkwi gdzie indziej...




Wielu narzeka na ilość świątecznych dekoracji, na wybór aniołków, Mikołajów, świecidełek wszelkiej maści. Że to takie banalne, nastawione na zysk i odciągające od właściwej idei. Ale po pierwsze nie każdy jest wierzący, a i sama wiara ma różne odcienie. Po drugie, skoro pośród tych, którzy ze zjawiskami duchowymi są za pan brat, taki biznes jest przyjęty, czemu zajadle krytykować naturalną dziś skłonność człowieka do zakupów? Wszak, jak widać - każde miejsce jest dobre, a każdy czas właściwy.


  

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Made in EGIPT. 60 km do Marsa Alam


Koleżanka uraczyła mnie taką oto korespondencją z Egiptu...
Choć nastawiałam się na rdzenne stragany z rękodziełem przynajmniej takie, jak ten z tytułowej fotografii - ze zdziwieniem przekonałam się, że współczesny turysta w starożytnym kraju, ma do dyspozycji, niemal wyłącznie hotelowe sklepiki. A co w nich - zobaczcie sami!
Dział z przyprawami:





Dział perfumeryjny:





Szeroko pojęte pamiątki:





I tu, trudno oprzeć się wrażeniu, że większość z tych rzeczy, można śmiało kupić również w naszych sklepach z upominkami. Podobne kotki z drzewa balsa nabyłam w Polsce, a antylopę robioną tą samą techniką, co konie (z wierzchu prawdziwa skóra), kupiłam Mamie jako dziewczynka na Dzień Matki, we wczesnych latach '90 w znanym, warszawskim sklepie o nazwie... "Chinka" :-)



Barokowe w estetyce zwierzęta Faberge, także można kupić w naszych droższych sklepach z upominkami. Podobną żabę znalazłam w Sezamie w Galerii Prezentów, którą przedstawiałam latem na tym blogu.






No i może tylko te lampki wydają się bardziej autentyczne...


Był jeszcze hotelowy sklepik z koralikami luzem (to, akurat coś dla mnie!) i fenomenalnymi buteleczkami z różnobarwnym piaskiem, z którego nie wiem jakim magicznym sposobem, utworzono wcale nie takie proste obrazki.





Adres hotelu, to w szumnej teorii "Marsa Alam", ale w istocie, usytuowany jest 60 km na południe od rzeczonej miejscowości. Hmmm, no cóż, widocznie odległość odległości nierówna.
Ceny też z równością nie mają nic wspólnego. Koleżanka określiła je mianem "z księżyca".  Dla przykładu - maleńki skarabeusz, rozdawany za darmo u pana z plaży - 5$. Wielbłąd - szkatułka Faberge - bagatelka... 40 $. Taki sam na lotnisku, kosztuje 12$.

Na chwilę oddaję głos Koleżance:
"Oczywiście wszędzie trzeba się targować, to jest przyjęte i nawet doceniane. Najlepsza metoda to rezygnować z kupna i odchodzić, wtedy gonią cię i przyjmują twoją cenę. Na ogół sprzedawcy są bardzo sympatyczni, choć czasem zdarzają się obrzydliwie namolni. Głównie można porozumieć się po angielsku, ale znają też pojedyncze słowa po polsku, a niektórzy nawet nieźle mówią po polsku (np.ten z hotelowego sklepu z przyprawami, miał dziewczynę Polkę, ale uznał, że dzieli ich za duża przepaść)."

Bez wątpienia, wrażenie robi nagromadzenie ręcznie robionej biżuterii:





Ale najciekawsza wydaje się ta sprzedawana przez odważnego pana na piasku, który schował się za wielkim kamieniem jakieś 1000 m od hotelu i liczył na to, że coś zarobi, nim przepędzi go ochrona hotelowa. Ot, prawa rynku!




Za to, nasycenie oczu widokiem morskich stworzeń - bezcenne.




A na prawdziwe egipskie zakupy, trzeba koniecznie wybrać się do Hurgady, lub Sharmu, gdzie jest mnóstwo małych sklepików i oczywiście - bazary.