sobota, 31 sierpnia 2013

Garść zabawek za 6 złotych! Skarby z legionowskiej "Rupieciarni"


Chyba jeszcze nie wszyscy zorientowali się, że legionowska Rupieciarnia, działa już 2 razy w miesiącu, bo sprzedających i kupujących była raptem cienka gromadka. Sezon urlopowy też nie sprzyjał frekwencji. Ale mimo tego, udało mi się zebrać na dwóch stoiskach garść drobnych zabawek za... zaledwie 6 zł! Małe pieski o cyrkoniowych oczach kosztowały mnie po 50 gr sztuka. Babcia, która towarzyszyła mi w tych zakupach, i wiele już zjawisk widziała na świecie, nie mogła wyjść z podziwu, że w dzisiejszych czasach, można nabyć coś, co jeszcze nadaje się do użytku za tak skromną cenę :-)

 
Laleczka Polly Pocket z ubrankami na zmianę i mini bobas:


Kot perski i małe psiaki. Choć moim hitem jest mikro - mysz:



A dla kreatywnych - ościsty kolczyk i krasnoludkowa buteleczka z fioletowym brokatem, w sam raz do ozdobienia świątecznej karty...


niedziela, 11 sierpnia 2013

Legionowo. RUPIECIARNIA już dwa razy w miesiącu!


Kiedyś krajobraz materialny naszej codzienności: walkman, radio Unitra, telefon z tarczą numerową, ale też przedwojenne karty, czy żelazko z duszą. Podróż w czasie przez mody i style. Teraz nareszcie dwa razy w miesiącu.



Kto jeszcze pamięta lata triumfu jedynego na rynku młodzieżowego miesięcznika o zachodnim charakterze "Popcorn" i ówczesne gwiazdy: Michaela Jacksona oraz jego siostrę Janet, zajmujące czołówki wszystkich list przebojów?...





Pchle targi, które pamiętam z wielu dzielnic warszawskich, zaczęły znikać już w okresie moich studiów. Z przestrzeni miejskiej, przeniosły się na Allegro, a wraz z nimi cały społeczny kontekst. Chyba tylko cud trzyma przy życiu targowisko staroci na Kole. Nie cud za to, ale szczera potrzeba mieszkańców Legionowa, pozwoliła narodzić się Rupieciarni. 


Bo na szczęście nie wszystko da się przenieść do Internetu, nawet jeśli w teorii, wszystko tam kupimy i sprzedamy. Lecz nie odtworzymy atmosfery, nie wymienimy się z drugą osobą własnymi wspomnieniami. W epoce zaniku koleżeńskich więzi, takie miejsce jak pchli targ, przypomina rezerwat na pustyni bezdusznych supermarketów i sklepów samoobsługowych. Stanowi uzupełnienie banalnego sam na sam w domu z telewizorem.


Stoliki, koce, folie, a na nich książki, ubrania i tysiące przedmiotów, które być może nadal leżałyby w piwnicach, albo z braku pomysłu, wylądowały w altanie śmietnikowej. W Rupieciarni otrzymują swoją drugą szansę. Korzysta na tym środowisko naturalne, korzysta człowiek. 












Nawet jeżeli nie jesteśmy potencjalnym sprzedawcą czy klientem, warto przyjść w niedzielę rano, by uśmiechnąć się do tak abstrakcyjnych przedmiotów jak spalarka do igieł, czy przypomnieć sobie widok kubków z baru mlecznego lub zdobyczy techniki sprzed kilkudziesięciu lat. 








To jednak przede wszystkim gratka dla tych, którzy autentycznie chcą coś sprzedać albo kupić, lecz nie posiadają komputera. A nuż uda się znaleźć coś, co kiedyś było u nas w domu i bardzo za tym tęsknimy?


Ciemnoskóra dama z plastiku, odkąd pamiętam, aż do obecnych czasów - wisiała u mojej Babci na ścianie. Przywieziona, zanim pojawiłam się na świecie, z kraju równie egzotycznego, choć w innym kierunku niż mogłoby się zdawać (ZSRR) ogromnie działała na moją dziecięcą wyobraźnię. Nigdy w żadnym innym domu,  nie widziałam czegoś takiego, tym większe zaskoczenie przeżyłam widząc jej bliźniaczkę na legionowskim targowisku :-) 


A to już moje łupy - oryginalne ciuchy...


(bluza, jak widać spodobała się Padlince ;-)

... i książki - znakomite, wojenne opowiadania oraz lektura znacznie bardziej rozrywkowa:



RUPIECIARNIA jest otwarta dla każdego od wczesnych godzin porannych do 14. w pierwszą i ostatnią (od niedawna) niedzielę każdego miesiąca. 



środa, 7 sierpnia 2013

ZOETERMEER. Korespondencja z Holandii.


A to już południowa Holandia, Zoetermeer, gdzie 3 tygodnie temu wyskoczyła spontanicznie moja przyjaciółka. Informację o pchlim targu blisko jej miejsca zamieszkania, wyszperała, jak zawsze w internecie. To bardzo dobre udogodnienie dla osób, które chcą ciekawie spędzić weekend i szukają atrakcji w pobliżu swojej miejscowości. Tym bardziej, jeśli targowisko nie jest na stałe wkomponowane w przestrzeń danego miasta. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę: "vlooienmarkt" (pchli targ) i czekać, czy coś się wyświetli.
Oczywiście o zawartości danej "pchły", dowiadujemy się dopiero na miejscu. Możemy trafić na zwykłą, współczesną turecką szmirę, ale też gdy dopisze nam szczęście - wylądujemy na targu z prawdziwego zdarzenia...



Do Trolli mam zrozumiały sentyment od czasu pobytu w Norwegii, w dzieciństwie. Niestety, zakup takiego upominku dla Mamy, zakochanej w mitologii skandynawskiej, zawsze był poza zasięgiem mojej małoletniej kieszeni.
Coś mi się zdaje, że i te trolle, które wybrały się na urlop do Holandii, też nie miały zbyt przystępnych cen... 
Pamiętam, raz sprowadzono takie figurki do naszej rodzimej stolicy. Również były drogie jak złoto, ale ja, już jako duża dziewczynka, miałam wreszcie odpowiednio więcej gotówki na gwiazdkowe upominki. Ale, kurczę - w Warszawie będę trolla kupować??? Wybrałam ekspres do kawy :-)


  
Tu za to zabawna dla mnie niespodzianka: 


Mam w kolekcji tego Indianina z górnego rzędu i niemal identyczną Indiankę!

A tu już inny krąg kulturowy. Z brzegu, po lewej stronie wypatrzyłam specyficzne klapki w typie "japonek". Ciekawe, czy zrobione wyłącznie z naturalnych tworzyw, są wygodne i nadają się na długie spacery? Chętnie bym je przymierzyła :-) 


Tylko pozazdrościć wyprawy na takiego pchlarza...


 Tym bardziej - trofeów!





Czarodziejska karoca, zaprzężona w czarnego kota i lalka Japonka, to moje hity: