poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Wielkanoc w stylu retro


Dziś, w związku z kończącymi się Świętami, chciałam zaprezentować Wam tematyczny podzbiór z mojej dość sporej kolekcji kart. Wybrałam te najstarsze. Niestety, kojarzę, że minimum jednej mi brakuje. A szkoda, bo z tego co pamiętam, była przedwojenna. Pewnie znajdzie się wtedy, kiedy będę pisała o czymś zupełnie innym ;-)


Wszystkie prezentowane w tym poście eksponaty, prócz jednej sztuki, pochodzą z rodzinnej kolekcji. Jak wiele przedmiotów, będących w moim posiadaniu, jestem trzecim, czasem czwartym pokoleniem sympatyków danych rzeczy.
Część kart, zachowała jeszcze moja Prababcia. Choć była tzw. "prostą" kobietą i niezbyt rodzinną, miała w sobie duże poczucie piękna. Prędzej ono niż sentymenty, zadecydowało o mimowolnym początku kolekcji.

(tę kartę przesłała mym Pradziadkom ich starsza córka w 1972 r.)



Z nagłym bólem, przeczytałam treść karty adresowanej do mojej Babci. Nic nie wiem o adresatach i już się niczego o nich nie dowiem! Sytuacja jest na tyle świeża, że wciąż nie do końca do mnie dociera. Kiedy ktoś jest od zawsze w twoim życiu i przekroczył 93 lata, wydaje się niemal wieczny...


(2 IV 1958r.)

Ta karta może być przedwojenna, ale to tylko moje przypuszczenia...


Jako wytwórca parasolek i parasoli (pierwsza warszawska samodzielna parasolniczka), Babcia przez wiele lat współpracowała ze Spółdzielnią Rzemieślniczą "Refleks". Chętnie odwiedzałam z nią przytulne pokoje biurowe przy ul. Szpitalnej, o rzut beretem od Chmielnej, gdzie mieszkałam. Byłam ulubienicą pań urzędniczek, które czasem dawały mi upominki. Najlepiej zapamiętałam gumowe koty, oklejone futerkiem królika. Nie wiem, gdzie są, choć z pewnością nie przepadły. No, chyba, że guma sparciała, a futro zjadły mole. Ale tego w tym momencie, nie jestem w stanie stwierdzić...



Część kart, ocalała tylko w połowie. Druga strona z życzeniami, została odcięta, więc nie wiem, kto był nadawcą, ani kiedy przysłał swoje życzenia.   



Najbardziej zachwycają mnie te ręcznie malowane farbami plakatowymi i zdobione brokatem. Sama przez wiele lat, wykonywałam karty świąteczne. Zachowała się tylko jedna.



(4 IV 1958 r.)


A tu wykonane przed zeszłą Wielkanocą, magnesy na lodówkę. Jednakże, dopiero w tym roku - mam szansę je pokazać. 






Pewnie niejeden z Was, zmęczonych pandemią chińskiego wirusa, izolacją społeczną i brakiem rzetelnej informacji w mediach, wzdycha sobie - ach, gdyby tak móc cofnąć kalendarz do ubiegłorocznych Świąt: spotkań z rodziną, odpoczynku pośród budzącej się przyrody, spontanicznych wyjść z domu bez rękawiczek, maseczek i poczucia zagrożenia...

środa, 1 kwietnia 2020

Anielica i Syrena


To było spontaniczne działanie. 
Projekt płaskorzeźby, narodził się w wyobraźni w chwili wzięcia gliny do ręki. 




Rozczarowało mnie szkliwo. Zawsze używałam "turkus krakle", ale nowa receptura jest dla mnie nie do przyjęcia (ponoć na forach tematycznych, artyści nie zostawili na nim suchej nitki). Dlatego sięgnęłam po całkiem świeże, które jednak okazało się ciemniejsze, niż chciałam.
Także szkiełka słabo wytopiły się w bursztynową barwę. Efekt jest zbyt bury i mało przejrzysty.



Anielica Franciszka, to także spontaniczna, radosna twórczość z początku lata 2019 r. ...
Trochę polskiego folkloru, trochę secesji. 




W tym przypadku, pomarańczowym szkiełkom nie mogę nic zarzucić. 


Nie jest to sztuka najwyższych lotów, ale do Franciszki mam szczery sentyment. Otrzymała też godziwą miejscówkę ;-) 

I jeszcze magnesy na lodówkę.


Nie wszystkie znacie. Pszczółka od dawna lata już po nowym domu. 


Z kocurami jakoś nie mogłam się rozstać. 

Wprawdzie magnesów mam masę, to jednak moje żywe czwórnogi, od czasu, do czasu, dokonują aktów wandalizmu. Teoretycznie, materialna strata jest wliczona w każdą moją ekspozycję...
Dbam więc o to, aby mieć zestaw awaryjny.