Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PRL. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PRL. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 2 maja 2022

Zniszczone, zapamiętane

Luksusowe prywatne wille, spółdzielcze osiedla i budynki użyteczności publicznej. Na 95 fotografiach wykonanych przez Czesława Olszewskiego, zobaczymy m.in. najnowocześniejsze architektoniczne osiągnięcia polskiej architektury międzywojennej.  



Linie przecinające się w obrębie całości, tworzące mozaikę. Zwykłe elementy krajobrazu miejskiego wyniesione do rangi sztuki, dzięki grze światła. 


Ludzie zatrzymani na zawsze w pędzie codzienności, który dziś wydaje się ledwie spacerem.


Witryny nieistniejących sklepów, tak estetyczne, jakby opracowano je w wirtualnym programie graficznym. 
Świat przedstawiony przez Czesława Olszewskiego (1894‒1969), jednego z najwybitniejszych polskich fotografów architektury, to miejsce praktycznie doskonałe.





„Miastowidzenie” – nowa wystawa prezentowana w Domu Spotkań z Historią koncentruje się na zdjęciach wykonanych w Warszawie, Gdyni, Ciechocinku oraz Nowej Hucie. Marta Leśniakowska, kuratorka, nazwała zaproponowany zbiór: „cennym źródłem wiedzy o kulturze architektonicznej w Polsce przed 1939 rokiem, po części już nieistniejącej lub zdegradowanej”. Próżno by szukać trafniejszego ujęcia. Świat zaobserwowany wrażliwym okiem Czesława Olszewskiego i profesjonalnie zatrzymany w kadrze, to nic innego, jak dokument epoki, której materialne świadectwo, zmiotły ludzkie słabości. 





Dziś, patrząc na miasta naszego wschodniego sąsiada znikające pod bombami, trudno nie widzieć analogii. W konfrontacji z ludzką nienawiścią, nawet najbardziej cenna historycznie i kulturotwórczo architektura jest bezbronna. Wysublimowane konstrukcje będące wynikiem wiedzy, pracy i talentu wybitnych jednostek, w jednej chwili mogą zmienić się w rumowisko grzebiące jego mieszkańców. Olszewski uwiecznił wiele architektonicznych perełek. 











Gdyby nie wojna i wizje późniejszych decydentów, dziś bylibyśmy dumni z takich obiektów w przestrzeni miejskiej. Przestronny gmach i wnętrza Centrali Pocztowej Kasy Oszczędności (1938-39) przy ul. Marszałkowskiej 134, wg projektu Bolesława Szmidta i Józefa Vogtmana, to jeden z wielu bezcennych budynków zniszczonych w czasie II wojny światowej. Wystawę możemy oglądać do 25. 09 2022r.  od wtorku do niedzieli przy ul. Karowej 20.  


Tekst ukazał się w: „Niedziela Warszawska”, nr 15, 10 IV 2022.

niedziela, 17 kwietnia 2022

Wielkanocne kalkomanie. Ciepłe wspomnienia PRL-u

Dla osób urodzonych na przełomie lat '70/80 XX w. kalkomanie były ozdobą retro, co nie znaczy, że lekceważoną. Znali je dziadkowie i rodzice - co z jednej strony dawało poczucie wspólnoty doświadczeń/pasji; z drugiej zaś pokazywało krępujący upływ czasu... 

Moje pokolenie widziało już wtedy samoprzylepne naklejki nadrukowane na lśniącym papierze, a niebawem miało poznać i te na przezroczystej folii wytwarzane niemal perfekcyjnie przez rodzimych rzemieślników oraz firmy polonijne. 

I jedne i drugie w tym samym stopniu kopiowały wzory amerykańskie, (tudzież zachodnie), co preparowały ich autorską interpretację. Zdolni potrafili stworzyć prawdziwe perełki. Mniej utalentowani produkowali koślawe twarze i sylwetki bohaterów znanych bajek, którzy wyglądali jak po spotkaniu z czołgiem.  

Tak, czy inaczej, w moim wczesnym dzieciństwie, tzn. do 10 r. życia, równie trudno było nabyć w sklepie papierniczym kalkomanie, co nowoczesne naklejki. 





Ilekroć zbliżał się Dzień Dziecka, urodziny, imieniny, albo Gwiazdka - marzyłam o arkuszu postaci, lub zwierzątek, którymi ozdobię stolik do odrabiania lekcji, okładki zeszytów szkolnych, ściankę regału z paskudną okleiną w nijakim kolorze, lub równiutko nakleję elementy w solidnym brulionie, opatrując wykaligrafowanym opisem. 


Było tyle możliwości, a tak rzadko pojawiał się materiał łączący spełnienie marzeń z własną kreatywnością. 

Oczywiście i ten zestaw kalkomanii pamiętam, choć raczej jako naklejki na kubeczkach do mycia zębów czy szczotkach do włosów sprzedawanych przez kiosk RUCHU. Kupiono mi ćmy i motyle, oraz jakieś okręty, narażając mnie na bezsenność z poczucia szczęścia. 


Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby podarowano mi te kotki, kaczuszki, króliczki 😉

Wszystkie 3 arkusze kupiłam grubo ponad rok temu. We mnie budzą tylko ciepłe skojarzenia. Prezentowane motywy, to autentyczny W. Disney - ten najstarszy, uwielbiany przez miliony. Prosiaczka, Pinokia, kotka, czy kaczorka pamiętam także jako rysunek na ścianie szkolnej stołówki, obrazkach z przychodni zdrowia dziecka, czy jeszcze wcześniej: na szybach korytarza przedszkola. Zatrudnieni w placówkach plastycy, korzystali z tych samych wzorców. 

Takich miłych wspomnień życzę każdemu Czytelnikowi tego bloga nie tylko od święta.        😃


środa, 30 marca 2022

Ratuję obraz z końca lat '50 XX w.

To była taka całkiem poboczna, twórcza, choć właściwszym byłoby powiedzieć - odtwórcza - przygoda... Jedna z Pań przychodzących do mnie na zajęcia pokazała mi obraz, który jak się zorientowałam przyniosła już jakiś czas temu do ŚDSS z nadzieją, że ktoś może da radę ocalić tę mocno zmęczoną pamiątkę. Jak to często bywa, dla osób postronnych przedmiot nie miał żadnej wartości, ale dla seniorki był ważny. 

Nie umiała precyzyjne powiedzieć z jakich lat pochodzi, twierdziła tylko, że jest w jej domu od wielu dekad. Sfatygowany stan to potwierdził. Nie dość że nadruk wyblakł, a tani papier pożółkł ze starości, to jeszcze najwyraźniej przytrafiło mu się niemałe zalanie...   

Ulitowałam się i nad biedakiem i nad Panią Krysią. Obiecałam, że zrobię, co mogę, by w swe imieniny (13 marca, dobrze pamiętam, bo Babcia też tego dnia świętowała) otrzymała zrewitalizowaną pamiątkę. 

Już dobierając się do zawartości, obleciał mnie strach. Wszystko było tak kruche, jak egipskie papirusy! 



Zabytkowa gazeta z kawałkiem solidnej historii zapisanej na pociemniałych ze starości stronach, pozwoliła mi ustalić datę na koniec lat 50 ubiegłego wieku. Nieźle! 😉




Nie obyło się też bez refleksji. Przeglądając nagłówki dotyczące tzw. "zimnej wojny" pomiędzy USA z ZSRR, odniosłam wrażenie, że mimo komputerów, smartfonów, postępów w transplantologii - moralnie nic się nie zmieniło... 😢

Praca nad obrazkiem zajęła mi 2 dni. Z efektów jestem zadowolona w stopniu średnim. Pierwotnie chciałam użyć farb plakatowych lub akrylowych i praktycznie wymalować całość od nowa, zachowujące nieliczne oryginalne płaszczyzny. W praktyce pomysł zrealizowałam tylko częściowo, bo papier był tak kruchy. 


Jeszcze trudniej operowało mi się pastelami ołówkowymi, gdy chciałam nasycić wyblakłe róże i prymulki. W jednym miejscu w papierze zrobiła się po prostu dziurka, jak nakłucie igłą o dużej średnicy. 

Zrobiłam więc co mogłam, wymieniłam też warstwę izolującą i spodnią tekturkę. Przygody Gomułki zasiliły moje archiwum, zastąpiła je aktualna gazetka z Netto 😉  




Właścicielce się podobało, a to najważniejsze. Nie udało mi się jej przekonać, że pracę wykonałam w ramach relaksu, całkiem bezinteresownie. Metodą negocjacji zgodziłam się przyjąć w trybie wymiany przetwory domowej roboty i tabliczkę gorzkiej czekolady 😀