poniedziałek, 24 lipca 2017

Ryszard Maniurski - GRAM, JAKBYM TAŃCZYŁ


„Trzeba kochać ten instrument, wtedy on nie zdradzi” – mówi Ryszard Maniurski, z gminy Olszewo – Borki. Z zawodu elektromonter, z zamiłowania harmonista. Choć jest już na emeryturze, pracuje jako kierowca autobusowy. W trasie nigdy nie rozstaje się ze swoją harmonią. Laureat wielu nagród i wyróżnień, ale mówi o tym bardzo niechętnie.
- Od jak dawna Pan gra?
- Pierwszą harmonię pedałową marki F. Majer, rodzice kupili z myślą o moim starszym bracie. Najpierw polubiłem ten instrument, zakochałem się w nim później. Nim zacząłem uczyć się bezpośrednio u wielkich mistrzów kurpiowskich, tajniki harmonii zgłębiałem samodzielnie, grając ze słuchu. Miałem wtedy 10 lat. Uczyłem się od Józefa Mroza, Władka Połaskiego i Franciszka Golana. Konkurencja istniała zarówno wtedy, jak i teraz, ale oni „nie szkodowali” – to znaczy, że byli życzliwi.  Kurpiowski smak grania, przejąłem właśnie od nich… Na weselach i chrzcinach, grałem do 17 roku życia. Grywałem w soboty, co tydzień w innej wiosce. Ludzi byli informowani wcześniej, która wioska dziś się bawi. Do grania nie było śpiewu więc dziewczyny śpiewały w przerwach. Później poszedłem do wojska. Po powrocie, starałem się dostać do jakiegoś zespołu kurpiowskiego. W 1981 r. związałem się z zespołem folklorystycznym „Kurpie Leśne” z Wykrotu pod kierownictwem Stanisława Ceberka.
-  Jak muzykę ludową odbierano dawniej, a jak jest odbierana teraz?
- Kiedyś nie istniały dyskoteki, więc taki muzykant był jak dom kultury. Dziś odbiór jest różny. Najmocniej moja muzyka trafia do starszych. Pamiętam taką sytuację - podeszła do mnie kobieta i powiedziała, że jej mama nie uśmiechała się tak od 20 lat, jak uśmiechała się, słuchając mojego grania. Dziś, występując na weselach, trzeba znać dużo biesiadnych utworów, a nie tylko folklorystycznych. Kiedyś na Kurpiach, każdy umiał zatańczyć oberka i polkę, to było naturalne. Ja pierwszych uczyłem się z moją mamą. Teraz czasem aż żal patrzeć na młodych…
- Grał Pan w wielu krajach: w Dani, Szwajcarii, Irlandii, Grecji, Chorwacji, Węgrzech, Litwie, Bośni i Hercegowinie. Gdzie Pana muzyka podobała się najbardziej?  
- Najbardziej entuzjastycznie przyjęto mnie w Budapeszcie. Grałem tam 5 razy, w Chorwacji 3 razy. Na Litwie był bardzo gorący odbiór. Dali z serca, co tylko mogli najlepszego, łącznie z zakwaterowaniem. Zauważyłem, że czym biedniejszy kraj, tym więcej okazuje serca.    
- Często nosi Pan strój kurpiowski…
- Nigdy się tego nie wstydzę. Prezentuję strój i muzykę, np. gdy obsługuję kolonie. To dobra okazja, by pokazać młodzieży tradycję. Ze mnie to taki „pniok”. Tak mówimy o tych, którzy urodzili się na Kurpiach, wychowali i wyssali kulturę kurpiowską z mlekiem mamy. „Krzok”, to ten, który przybył do nas i wrósł. A „ptok”, przyfrunął i jeszcze nie wie, czy wrośnie. 
- Co jest najważniejsze w grze na harmonii?
- Harmonia musi śpiewać i trzymać rytm do tańca.   
- Czy z muzykowania można się utrzymać?
- Chleba z muzyki, czy tańca nie upieczesz, ale jak to miło, kiedy ktoś wyjdzie i ładnie zatańczy. Jakbym patrzył tylko na chleb, to bym cały czas był głodny. Musi być w tym więcej przyjemności duchowej, niż materialnej. Najważniejsze jest przekazanie tradycji.


Tekst dla "Gazety Polskiej Codziennie" - z dn. 27-28 maja 2017, nr 1734 - "Dodatek Mazowiecki"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz