wtorek, 4 lipca 2017

Matsuri - Piknik z Kulturą Japońską. Część 2.


W trakcie pisania tego posta 2 tygodnie temu, rozwalił mi się do końca komp. Oj, nie pytajcie, co się działo w mojej głowie, nim nie ogarnęłam kolejnego prywatnego armagedonu...
Zgodnie z obietnicą: dorzucam jeszcze garść refleksji odnośnie wydarzenia, na które bardzo się nastawiałam, a które - sromotnie mnie rozczarowało, co jednakże nie umniejsza jego kulturotwórczej rangi...


Tegoroczne Matsuri, pogrzebało nieadekwatne miejsce. W przypadku tak wszechstronnej imprezy, której program opracowano symultanicznie, niezbędna jest otwarta przestrzeń. Pola Mokotowskie, czy Torwar, bezbłędnie zdały swój egzamin. Służewski Dom Kultury, swoją drogą w nowej odsłonie - osobliwy, architektoniczny byt - usadził uczestnika imprezy w jednym wydarzeniu. Przymiarka kimona i teatr - w dusznych salkach na parterze drugiego skrzydła, były zwykłą porażką. Nie ja jedna, wystawiłam taką opinię...


Piknik w swej definicji niby powinien odbywać się pod przysłowiową chmurką, ale park wokół DK z wydeptanym trawnikiem, dosłownie skąpał wszystkich w kurzu. O komarach nie wspomnę. Pył osiadał nie tylko na butach, ale i twarzach, wpychał się do nosa, czego dowodem były później czarne chusteczki higieniczne. Tfu, tfu!
Po kilku godzinach, widoczna warstwa pokryła zaparkowane obok samochody. Smutne, że to wszystko lądowało też w jedzeniu, którego sprzedaż, była właściwie jedyną gałęzią handlu podczas tegorocznego Matsuri. Zapewne ze względu na lokalizację wydarzenia w Domu Kultury, nie zezwolono na sprzedaż piwa i sake.
Nie było też praktycznie degustacji. Gdy przypomnę sobie darmowy poczęstunek różnymi rodzajami zielonej herbaty, ciasta, ryżu z dodatkami i alkoholu - praktycznie wszystko no limit - mogę tylko westchnąć.
Symboliczny wysiłek, kosztowało zdobycie jedynego "upominku" - polskiego oleju rzepakowego, lub żurku ;-) Później oprócz oleju można było otrzymać jeszcze saszetki z sosami. Tym razem japońskie ;-D


Zresztą odniosłam wrażenie, że główną  naszą aktywnością, było poszukiwanie żeru, he, he... Szukanie stoisk z ciekawą i niedrogą ofertą, oraz kolejką w której stałoby się nie dużej niż godzinę.



Jedyna korzyść z popołudnia pod znakiem kulinariów jest taka, że w stopniu podstawowym, nauczyłam się jeść pałeczkami ;-)


Na Torwarze, siedzieliśmy na widowni mając przed sobą scenę i wszystkie stoiska, tak więc nawet odpoczywając można było uczestniczyć i niczego nie przeoczyć... Tutaj robiło się jedną rzecz, kosztem wszystkich pozostałych.
Brakowało też wielu stałych wydarzeń, w tym prezentacji tradycyjnej wycinaki, na którą w tym roku nastawiłam się szczególnie mocno, bo w zeszłym roku miałam niedosyt.



Cóż - z niedosytem pozostałam po dziś dzień.
Uczciwie przyznam, że najfajniej bawiłam się na początku i końcu imprezy.







3 komentarze:

  1. pałeczki to podstępny przeciwnik dla Europejczyka

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt. Ale ja nie odpuszczam. Wczoraj podczas obiadu, trenowałam konsekwentnie ;-)

    OdpowiedzUsuń