Niemal całe moje dotychczasowe życie, upłynęło w labiryntach
częściowo ocalałych, częściowo zrekonstruowanych, choć w zasadzie częściej
zaaranżowanych na nowo, warszawskich
podwórek. Pejzażem mych zabaw, marzeń i codzienności, były wysokie bramy
o łukowatych sklepieniach i posiekane kulami kamienice z czerwonych cegieł, gięte,
secesyjne poręcze, marmurowe posadzki, przypominające szachownice. W połowie
mojego liceum, zaczęły następować zmiany. Grodzono owe podwórka tak, że nie
można już było przemykać po partyzancku z zaplecza Chmielnej na Nowy Świat,
wymieniano okna na plastikowe, wyburzano pozostałości minionego. Z czasem też
tynkowano prawie wszystko wokół, z wyjątkiem smętnej, niepełnosprawnej
kamienicy, urwanej w połowie przez bombę, ukrytej na zapleczu reprezentacyjnej ulicy. Tam mieszkałyśmy ;-).
Jedno, co było niezmienne aż do końca moich studiów. Bezceremonialne
opróżnianie lokali po starych ludziach, zazwyczaj przedwojennych mieszkańcach,
których czas ziemskiego użerania się dobiegł końca, tudzież zbliżał się jego
kres, ale przedostatnim etapem stawał się dom opieki, zaklepany przez rodzinę.
Chmielna, Krucza, Górskiego i wszystko to, co obok, oraz pomiędzy. Kilka razy w
ciągu roku, jeśli nie częściej, podwórka zapełniały się artefaktami: listami, fotografiami,
laurkami dla dziadków. Oraz zwykłymi przedmiotami codziennego użytku. Czasem
też niezwykłymi. Pamiętam rząd przedwojennych maszyn marki Singer, w dobie
remontu na Górskiego, stojących pod ścianą obok śmietników. Niektóre nowe wraz
ze stolikami. Surrealizm w czystej postaci…
Nie raz, nie dwa, zdarzało mi się coś wziąć, głównie
książki, ale też właśnie listy, czy zdjęcia. Nie mogłam patrzeć, jak się
poniewierają, rozsypywane przez wiatr, moczone przez deszcz. To była dla mnie
profanacja jednostkowej pamięci, historii, pamięci o życiu.
Jak łatwo zgadnąć, w podobny sposób weszłam w posiadanie
tych fotografii. Z tą różnicą, że znam imię i nazwisko Autorki, która do połowy
lat ’90 XX w. była aktywną, uznaną Artystką. Gdy zachorowała i jej mieszkanie
przerodziło się w zbiorowisko po prostu wszystkiego, do akcji weszła rodzina na
prośbę lokatorów. Mieszkanie wraz z piwnicą, opróżniono, oczyszczono. Ponure
stosy walały się na środku podwórka w centrum Warszawy. Wzięłam trochę książek
i albumów o sztuce. Mama zgarnęła fotografie leżące na wierzchu. Oto i kilka z
nich.
Wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy, że właścicielka, jest znaną
Artystką…
To niemal na pewno Żerań, który mijam parę razy w tygodniu,
wracając z centrum stolicy do Legionowa. Tam właśnie produkowano Syrenę w
latach 1957 – 72. Do 1983 produkcję tego kultowego auta pociągnęła fabryka z
Bielska – Białej.
Budowa tzw.: Ściany Wschodniej – lata ’60 XX wieku.
A kim są ci ludzie, w jakiej zastygli przestrzeni, na jakiej
ulicy? Zapewne nigdy się tego nie dowiem. Niestety dużo zdjęć z jakimi się
wtedy zetknęłam, było w takim właśnie stanie. Uszkodzone, pogięte, posklejane.
Ale mimo tego, opowiadające jakąś niepowtarzalną historię…
ha - od razu myślę o Państwowym Archiwum -
OdpowiedzUsuńchętnie zbierają, konserwują i udostępniają
takie właśnie odkryte, upolowane, ocalone ;D
Kiedyś pewnie i ja pomyślę o takim rozwiązaniu, także odnośnie moich rodzinnych zdjęć...
OdpowiedzUsuń