czwartek, 30 kwietnia 2015

Od Grata Do Eksponata: rekonstruuję abażur z Domu Towarowego SEZAM. Część 1.


Uczciwie powinnam była dodać w tytule: rekonstruuję - "mozolnie", "żenująco powoli", "jakbym chciała, a nie mogła" (właściwe zakreśl). Ale to by była tylko jakaś część prawdy. Ponieważ bez przerwy robiłam wiele innych, bardziej twórczych rzeczy, albo po prostu bardziej mi potrzebnych, albo zwyczajnie - łatwiejszych, abażur pięknieje cyklicznie. Gdy mam wenę, czas i nic ciekawszego do roboty.
Przywykłam na długo do jego groteskowego oblicza: smętnego szkieletu, owiniętego tkaniną spiętą szpilkami.



Ale przejdźmy do początku.      





Dom towarowy Sezam, był ostatnim funkcjonującym w centrum Warszawy, klimatycznym obiektem z czasów mego dzieciństwa. Można było znaleźć w nim wszystko. Przez lata kupowałam tam prezenty dla bliskich, drobne wyposażenie mieszkania i nawet gdy już się wyprowadziłam ze stolicy, ale w niej nadal pracowałam, odwiedzałam najlepszą garmażerię pod słońcem!
Na ostatnim piętrze, mieścił się sklepik - komis: "GALERIA PREZENTÓW". Zainteresowanych odsyłam do wpisu z lipca 2013r, w którym przedstawiłam to magiczne miejsce. Gdybym tylko wiedziała, że i SEZAM zmiecie bezduszna komercja, uwieczniłabym każde stoisko tego jakże wygodnego dla udręczonych bankami i drogimi butikami mieszkańców stolicy, których pozbawiono już wcześniej Hali Targowej Marcpolu i Hali Kupieckiej.




Na parterze Sezamu, w barwnej do zawrotu głowy, witrynie reklamującej Galerię Prezentów, stała jeszcze za życia Mamy, (która zaopatrywała się rytualnie w wyroby garmażeryjne), niesamowita lampa z ceramiczną podstawą w kształcie siedzącego kota i zakurzonym abażurem w barwie ecru. Lampa podobała nam się obu, ale marne fundusze i miniaturowe, zagospodarowane co do centymetra mieszkanko, sprawiły, że nigdy żadna z nas nie weszła na II piętro, aby zapytać o cenę. Z góry założyłyśmy, że kosztuje majątek ;-)  
Dopiero po śmierci Mamy, gdy wyprowadziłam się do dużego mieszkania, które siłą rzeczy, musiałam zaopatrzyć ot, chociażby w większą ilość oświetlenia, spostrzegłam pewnego wieczoru, (gdy wracałam z pracy) - że złoty kot nadal tam siedzi! Nazajutrz, przed pracą weszłam i bez krygowania się, zapytałam o cenę. Lampa kosztowała 100 zł. Zaskoczenia nie udało mi się ukryć.
"Bo widzi pani - usłyszałam od sprzedawcy - ten abażur jest całkiem do niczego".
A, że akurat dostałam od Babci 100 zł na imieniny, ucieszyłam się ogromnie mogąc kupić sobie taki prezent. Pan także się ucieszył. Powiedział, że lampa stała na wystawie baaaardzo długo. O, tak! Wiedziałam coś o tym. Lampę zapakował mi w dwie reklamówki. Jedna paczka bardziej nieporęczna od drugiej. Musiałam bokiem wchodzić do tramwaju ;-). Dodatkowo tak obładowana, jechałam jeszcze na wieczorne spotkanie z koleżankami...
To tyle wspomnień.    
(Miejsce po Domu Towarowym SEZAM)


Abażur był zakurzony i poplamiony. Ale podstawa natychmiast przypadała do gustu nie tylko mnie:




Dziś z wielkim smutkiem oglądam te zdjęcia, ponieważ moja ukochana koteczka (Padlinka, to info dla tych, którzy nie czytają systematycznie moich blogów), urodzona na mych dłoniach, ma przed sobą, w najlepszym razie, zaledwie kilka dni...


Abażur ma ciekawie pomyślany szkielet, ale przez to właśnie, jego rekonstrukcja jest bardzo trudna. Po dogłębnym oglądzie, uznałam, że dolne elipsy zostawię, tylko ozdobię je cekinami. Frędzelki zaczęły wykruszać się same - albo ze starości, albo pomogły im mole. Ale i to chciałam zastąpić czymś dużo ciekawszym. Czym? Dowiecie się we właściwym czasie.




Materiał pasujący mi do ścian, niespodziewanie dostałam od koleżanki. Posiadała tylko/aż taką ilość, która pozwalała na pokrycie 4 boków. Jak ulał. Ale oznacza to, że nie miałam nawet 5 cm zapasu i musiałam tak ciąć na oko, aby nie popełnić błędu. A cięłam istotnie na przysłowiowe oko, na podstawie klinów wykrojonych ze starej tkaniny.



Górę, dół i szwy na bokach, postanowiłam wykończyć fantazyjnym wariantem złotej taśmy. I tu napotkałam przeszkodę potężnego kalibru. Ponieważ taśma nie była najtańsza, a moja ulubiona pasmanteria, o której też tu kiedyś pisałam, oferowała ją w ciągłej sprzedaży - towar kupiłam na raty. Później los mi się pogmatwał w tym sensie, że długo nie wpadałam do stolicy. Gdy już tam zawitałam, okazało się, że taśmy więcej nie będzie! Poszukiwanie czegoś zbliżonego, co mnie nie zrujnuje, znowu długo trwało. Znalazłam tylko taką cieńszą, cóż przeboleję, bo puszczę 2 rzędy na krawędziach, aby ukryć szwy. Owszem, są precyzyjne, jednak u dołu, ze względu na oszczędność materiału, mają mankamenty... Połowicznie wybrnęłam z tej krawieckiej opresji. Bardziej niż szerokość, martwi mnie inny odcień złotego.



Ale żeby człowiek miał tylko takie zmartwienia...
CDN....

2 komentarze:

  1. Też mi żal tego domu towarowego. Jeden z fajniejszych i kawał mojego życia. Też mnóstwo rzeczy tam nabyłam: od drobiazgów po poważniejszy sprzęt AGD... No i sie skończyło ...
    Gratuluję reanimacji abażura :) Pozdrawiam serdecznie po długiej przerwie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. abażur i za mną chodził - ale jednak dałam za wygraną -
    szkieletu trochę żałuję, ale ostatecznie przyzwyczaiłam
    siebie i domowników do lampy stojącej, której jednym z
    atutów jest okrągła żarówka - a decydującym - sam kształt
    i materiał - porcelana dla ubogich - fajans w iście malarskim
    stylu z jakimiś mazajkami :)
    widać tę lampę w Misz-Masz'u w postach z Anną (lewy pasek)

    OdpowiedzUsuń