niedziela, 26 kwietnia 2015

Druga ceramiczna ważka


Tak, jak od zawsze fascynowały mnie koniki morskie, tak uwielbieniem w owadzim świecie, obdarzałam ważki. Choć w ogóle bardzo lubię robactwo i uważam je za najmniej docenianych Ziemian - pewne gatunki wolę znacznie bardziej od innych. Na przykład: tajemnicze ćmy, od jaskrawych motyli. Na dobrą sprawę - tak, jak z ludźmi ;-) Jedne nacje są mi bliższe kulturowo, inne całkowicie odległe i mentalnie niezrozumiałe...


Na ważki napatrzyłam się we wczesnym dzieciństwie, podczas rodzinnych wyjazdów nad wodę, a później podziwiałam je latami na naszej działce. Choć usytuowana teoretycznie w centrum Warszawy, w praktyce, nie tak daleko od niej, znajdowały się spore akweny. Kwiatów i zarośli miałyśmy dużo. Mama preferowała tzw.: "angielski ogród". Ważki chętnie wpadały do nas z wizytą. Śmigały jak F16, a gdy coś je zainteresowało, zawisały na chwilę, pozwalając nasycić oczy swoim widokiem... Znikały jeszcze szybciej. W dzieciństwie wierzyłam, że to maleńkie wróżki.
Rzeźbiarsko do tematu tego uroczego owada, podeszłam drugi raz. A właściwie trzeci. Ale pierwsza próba zakończyła się fiaskiem, więc nie piszę jej w rejestr.
Zaskoczona jestem intensywnymi kolorami tego robaczka. Szkliwiłam ją bez specjalnych oczekiwań. I... niczego nie musiałam poprawiać :-)









2 komentarze:

  1. ten odwłok zdaje się tętnić życiem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Odwłok ma genialne szkliwo, o barwie kamienia "pasek pustyni". Mnie samą i koleżankę - instruktorkę, zaskoczył taki efekt...

    OdpowiedzUsuń