środa, 21 września 2016

Nie taki straszny PRL. Jak pożegnałam dzieciństwo. Część 2.


Gdyby życie potoczyło się inaczej, z pewnością nie sprzedałabym tych skarbów, szanowanych w dzieciństwie, przechowywanych pieczołowicie w dorosłości, generujących najlepsze wspomnienia, jakie udało mi się zebrać. Gdyby życie potoczyło się przewidywalnym torem, byłabym z pewnością w innym miejscu teraz: nie tylko topograficznie, ale i mentalnie. Gdyby życie nie walnęło kiedyś mną o ścianę, wszystko byłoby inaczej - no, przynajmniej dużo elementów. Bo niespodzianki nawiedzają także naszą wykalkulowaną normalność.
Ale stało się, jak nie miało. I jest.
Zabawki pozostały na zdjęciach. A ja porządkuję pliki w kompie, zgrywam to, do czego nie będę już raczej zaglądać. Zanim znikną mi z widoku, chcę się podzielić nimi z Wami. Może także obudzą w Was beztroskie wspomnienia z dzieciństwa...
W poprzednim poście pokazywałam zabawki zdecydowanie damskie. Ale prawda jest taka, że na początku bawiłam się tylko tym, co odgórnie adresowano dla chłopców.


Czy to dlatego, że miałam być dzieckiem płci męskiej, czy może dlatego, że do 10 r. życia wyglądałam jak chłopiec, odliczając ten czas, gdy przeszło rok nie strzyżono mi włosów (Komunia ;-)). Nie mam pojęcia, niech się wypowie spec od gender ;-), ale żadne garnuszki i lale nie dostarczały mi nawet tego cienia ekscytacji jak ustawianie na podłodze wiosek indiańskich i aranżowanie wojen.
Mojego ulubieńca Husarza zostawiłam sobie na pamiątkę, podobnie, jak kiepsko wykonanego Powstańca Warszawskiego.


Inne militarne bogactwo zasiliło zapewne cudze kolekcje. Był to jeszcze ten okres, w którym na Allegro można było sporo zarobić na takich drobiazgach, więc patrząc komercyjnie, wstrzeliłam się (!!!) ze sprzedażą w korzystny czas.










Trochę wahałam się przy sprzedaży Indian. Dziś zapewne zachowałabym ich sentymentalnie.











Zwłaszcza tych malowanych przez Babcię. Niewiele można było znaleźć pod Jej dachem - raczej barwniki do tkanin, skóry i lakiery do paznokci.





Nikt nie pomyślał o farbkach modelarskich, ale prawdopodobnie było to dla nas i tak za drogie... Niektóre postacie z czasem weszły w reakcję - farba zaczęła się lepić i odchodzić całymi płatami. Wymyśliłam więc sobie, że Rdzenni Mieszkańcy Ameryki, zapadli na ciężką chorobę przywleczoną przez "blade twarze" i wioska wymiera. Pod koniec zabawy, płakałam nad nimi całkiem serio ;-)
Groteskową przygodę, miały poniższe figurki:


Kupił je jakiś Rosjanin. Zapakowałam panów bardzo starannie i wysłałam w długą podróż. Zaiste, okazała się naprawdę długa. Po 4 miesiącach nieszczęsny nabywca przestał pytać, kiedy otrzyma przesyłkę. Po 8. otrzymałam zwrot, z adnotacją: "Zbyt mała paczka".
;-S. Ot, Rosja!
A to już dotarło do mnie w dorosłości.





Zbyt długo nosiłam się z renowacją wagi, bo zdarzenia losowe ostatecznie odebrały mi chęć i siły do takich wyczynów. Dziś powiem tylko: szkoda.
A to jeszcze jedna fotografia, znaleziona w starym pliku. Moja kotka Padlinka, która przedwcześnie opuściła ten najtrudniejszy ze światów, patrzy na wróble i śnieg rozmiękający na szybie. Nie pamiętam chwili robienia zdjęcia, być może pstryknęłam je nawet przypadkiem, testując ustawienia, ale instynktownie tęsknię do ciepła tej chwili...


CDN...

6 komentarzy:

  1. Miałaś niezłą kolekcję. Ja w życiu miałam jeden samochodzik. Wujek nie chciał przybyć z pustymi rękami, a w kiosku nie było ani jednej lalki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czasach mojego dzieciństwa w kioskach można było kupić jakiegoś Indianina, czy żołnierzyka.
      Ale jak rzucili po "Ruchach" to tylko jeden rodzaj. Za 2 tyg. lub miesiąc, była dostawa i trafiał się np. rycerz na koniu. Albo autko ;-) Pamiętam, że brało się, co dali - wyboru nigdy nie było ;-)
      Może istotnie miałam dużo?... Ale zamiast stosu zabawek, wolałabym być bardziej zauważana w domu ;-S

      Usuń
  2. Ja też z początku bawiłam się tylko samochodzikami, miałam takie małe blaszaki, które cięły mi palce oraz większe plastikowe, a wśród nich Opel Kapitan P1 oraz Rolls-Royce Phantom. Indian nie miałam, ale za to miałam dużego zielonego żołnierza z miotaczem ognia oraz małą figurkę ułana i rycerza na koniu. A mój tata zrobił dla mnie ciężarówkę z drewna tak dużą i mocną, że mogłam wozić na niej samą siebie. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Te które cięły palce, były chyba radzieckie? ;-)
    Ułana i rycerza też miałam!
    Ale Twoja ciężarówka bije na głowę całe moje zbiory! :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pamiętam jakiej produkcji były te blaszaki, mimo pokaleczonych palców i tak je lubiłam :) Ciężarówkę miałam długie lata, potem została oddana innemu dziecku.

      Usuń
  4. ooo, KiduS! resoraki potrafiące daleko jechać po odpowiednim
    ich przygotowaniu - męczyłam i ja - dotąd wspominam z czułością otwierane drzwi i oba bagażniki...

    czerwonoskórych to bym chyba do dzisiaj eksploatowała - cudni i
    jakże różnorodni - a z tym płaczem - świetnie Cię rozumiem - i
    ja nieraz szlochałam jak bóbr nad historyjkami, które wprost z
    głowy na lale przeniesione zdawały mi się bardziej realne niźli toczące się życie :)

    choć jak wiesz - nie mam patriotycznych ciągot - wciąż czekam na promocje - by nabyć kilka figurek z powieści Sienkiewicza - co
    kilka dni podziwiam je na wystawie księgarni Matris - Husarz, Wołodyjowski, Zagłoba...

    OdpowiedzUsuń