Świąteczny stół, a zwłaszcza ten bożonarodzeniowy, to
ostatni tak trwały bastion polskiej tradycji we współczesnym świecie.
Oczywiście i on przez wieki ulegał licznym modom.
Jednak kulinarne zmiany, postępowały wolniej niż te obyczajowe, a bogactwo minionego opisane w starych księgach, nadal potrafi inspirować współczesnych szefów kuchni. Wraca także jako wyraz tęsknoty za dawnym porządkiem, czy po prostu - tematyczna ciekawostka. Po dziś dzień zachowany został podział na potrawy regionalne, ale zatarło się rozróżnienie na kuchnię ludową, dominującą na wsiach i tą bardziej wyrafinowaną, miejską. Z dzisiejszego punktu widzenia, nazwy niektórych potraw warszawskich, brzmią wprost luksusowo: jarmuż z kasztanami, zupa migdałowa, czy pochodzące z Nowej Gwinei sago z dodatkiem wina. Zdarzały się też bardziej zwyczajne potrawy, jak choćby kluski ze śliwkami, lub gruszkami.
Na mazowieckich wsiach, panowały inne realia. Nasze prababcie pamiętają jeszcze, że skromne ziemniaki z wody, dziś będące ledwie dodatkiem, stanowiły odrębne, wigilijne danie. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu w wielu częściach środkowej Polski, w skład wigilijnych potraw, wchodziły smażone racuchy, tzw. słodziaki. Dziś nazwa ma już inne znaczenie, a smak znają tylko niektórzy. Również pochodzące z Mazowsza rwaki – ziemniaczane kluski, ręcznie formowane we wrzeciona, podawane z dodatkiem maku i odrobiną masła, zostały zastąpione nowym daniem. Najczęściej zamiast nich, serwujemy łazanki z bakaliami.
Mniej rygorystycznie wygląda nasz stół w pierwszy i drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. Tu dużo chętniej eksperymentujemy. Do wielu dobrze znanych potraw, wprowadzamy nowe elementy: w swojskiej sałatce jarzynowej, coraz częściej znajdziemy kukurydzę, ananasa, czy czerwoną fasolę. Mało kto jednak wie, że w XIX-wiecznej Warszawie spożywano w pierwszy dzień Świąt indyka nadziewanego śliwkami, a nazajutrz zająca z melonem w occie. Choć pamiętniki i dawne książki kucharskie odkrywają prawdziwe bogactwo dla podniebienia, wiecznie zmęczeni, coraz liczniej sięgamy po gotowe potrawy. Od dobrych 20 lat, to podstawowa różnica w naszych kulinarnych zwyczajach.
Tekst ukazał się w Tygodniku "Niedziela warszawska", 51/2020
Jak widać, nasi przodkowie mieli prawdziwą fantazję kulinarną :-)
OdpowiedzUsuńJadłabym :-)))
OdpowiedzUsuńZ duuużym opóźnieniem ujrzałam Twój komentarz, Ayu! :-) Cóż mogę rzec? Niebawem Święta, można sobie kulinarnie poszaleć. Byleby tylko pieniążki były, bo inflacja szaleje.
OdpowiedzUsuń