wtorek, 14 grudnia 2021

Pomiędzy strachem, a współczuciem

W lasach można znaleźć zarówno porzucone śpiwory, Koran, jak też wnioski o azyl osób pochodzących z Jordanii i Turcji. Jedni znikają bez śladu, drudzy błądzą, szukając pomocy. Migranci pukają do drzwi Kościoła i Cerkwi.

Czeremcha znajduje się raptem 4 kilometry od granicy Polski z Białorusią. We wsi, w której mieszka 2500 osób wyznania prawosławnego i 500 katolickiego, wielokulturowości nikt nie musi uczyć. Każdy też rozumie czym jest empatia. W tych stronach nadal myśli się sercem, dlatego do pomocy nie trzeba namawiać.  


Tekst otwiera fot. Cerkwii pw. Matki Bożej Miłującej w Czeremsze; powyżej: Kościół pw. NMP Królowej Polski w Czeremsze.

Codzienność

Przed rzeczywistością nie da się uciec. Główne informacje przekazują media, te drobne codziennie podawane są z ust do ust. W tym domu byli nocni goście, tamtą drogą szła grupa migrantów. Ktoś zadzwonił, przyjechała policja. Ludzie w wioskach na ogół są czujni. Od lat zmienia się demografia, więc wiele domów stoi pustych stanowiąc idealne schronienie dla tych, którym udało się przekroczyć granicę. 






Otwarte ufnie za dnia drzwi i furtki są zamykane na noc, choć coraz częściej również w dzień ludzi paraliżuje strach. Usłyszałam kilka opowieści o niespodziewanych wizytach i opróżnionych lodówkach. Niejednokrotnie migranci są tak wygłodzeni, że nawet krzyk właścicielki nie robi na nich wrażenia i nie przerywa konsumpcji. Nic dziwnego, że ludzie zwłaszcza starsi, boją się zarówno wychodzić z domów, jak i wracać do nich. Przyznają jednocześnie, że byłoby dużo gorzej gdyby nie ofiarność służb mundurowych. Od samej granicy do Czeremchy informacje docierają błyskawicznie. W szeregach pograniczników pracują członkowie rodzin, przyjaciele.

-  Ludzie proszą Boga, by to wszystko tylko nie przedostało się do nas – opowiada pani Hania pomagająca na plebani.



Dzieci

– Dwa tygodnie leżałam w szpitalu w Hajnówce. Wyglądałam przez okno i nie widziałam nic innego, tylko wojsko, wojsko – wzdryga się kobieta. 

- Szpital jest otoczony? – pytam.

- Nie, ale wciąż przywozili te dzieci znalezione w lasach. Nie dało się oderwać myśli. Internet, telewizja, wszędzie to samo. I jeszcze pielęgniarka cały czas opowiadała co się dzieje. Dzieciątko, 9 lat, całą noc spędziło w lesie. A co będzie, jak zacznie się zima?

Lekarzy w Hajnówce jest mało. Ledwo dają radę nieść pomoc okolicznym mieszkańcom. Teraz jeszcze mają dodatkowych pacjentów, co powoduje przepełnienie szpitala. Sytuację utrudnia fakt, że nikt z medyków nie zna języka. Dowożony regularnie tłumacz ma pod swoją opieką cały oddział małych cudzoziemców.  

- Ale jakoś sobie radzą. Ich leczą i nas leczą – podsumowuje pani Hania.  

- Dzisiejszej nocy próbowano przejść przez granicę w Dubiczach Cerkiewnych i w Czeremsze. Dzieci stanowią tutaj emocjonalną przykrywkę, nie o nie chodzi – zauważa ks. Krzysztof Domaraczeńko, proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski w Czeremsze – Mają budzić powszechne współczucie.  



Pomoc

Aktualnie migranci zgromadzeni przy granicy polskiej, to w większości młodzi mężczyźni. Lecz oni również niejednokrotnie potrzebują pilnej pomocy, wyczerpani warunkami atmosferycznymi tak różnymi od tego, co znają z rodzimych stron. Inaczej sytuacja wyglądała pod koniec lata. Grzybiarze widzieli w lesie wędrujące pary mieszane, czasem całe rodziny. Po odzieży kobiet widać było, że pochodzą z innego kręgu kulturowego. Jedna z mieszkanek, która spotkała nielegalnych turystów, zastanawiała się, czy bezpiecznie będzie zostawić samochód na poboczu i udać się na grzybobranie? A jeśli para postanowi skrócić sobie drogę do celu jej pojazdem? Ale oni byli przerażeni tą niespodziewaną konfrontacją. Kobieta szybko znikła między drzewami. Mężczyzna dotrzymując jej kroku, oglądał się za siebie wielokrotnie… Teraz nie ma dnia bez incydentów na granicy.   

Mimo tego na plebani dla zbłąkanych wędrowców czekają worko-plecaki z suchym pieczywem, batonami energetycznymi, żelowym ogrzewaczem do dłoni i folią termiczną. W akcję pomocową włączył się także diecezjalny Caritas, indywidualne osoby, straż graniczna.

- Ludzie chętnie zbierają potrzebne artykuły – ocenia proboszcz.



Wezwanie

Z rozmachem działają księża w oddalonej o 30 km od granicy Hajnówce. Ks. prałat Zbigniew Niemyjski, dziekan hajnowski i proboszcz Parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Stanisława Biskupa, od początku konfliktu przy granicy koordynuje wiele inicjatyw, nie licząc tych codziennych.

- Przyjechał brat Kordian Szwarc z Caritasu – informuje mnie z samego rana przez telefon – Szybko, może uda się pani z nim porozmawiać.

Czuję się niezręcznie zabierając czas przeznaczony dla innych. Pospiesznie robię kilka zdjęć wnętrza samochodu wypełnionego darami. Brat zapewnia mnie, że miejscowa ludność zawsze pomaga i dobrze wie, komu w danym momencie najbardziej potrzebne jest wsparcie.

Spontanicznie rodzą się też inicjatywy całkowicie oddolne, takie jak „Namiot nadziei” – gotowe pakiety pierwszej pomocy. Dla pani Olimpii Pabian z Białowieży impulsem do czynu były słowa niedzielnego kazania. Odebrała je jak personalne wezwanie.

- Pomagając innym, wspieramy również siebie nawzajem i budujemy wspólnotę - zauważa. 

od lewej: Ks. Rafał Oleksiuk, ks. proboszcz Zbigniew Niemyjski, brat Kordian Szwarc (Hajnówka) 

Ciała

Gdy codzienności nie śledzą kamery, niezawodnie funkcjonuje ponadczasowa poczta pantoflowa.

- Ludzie opowiadają, że widzieli jak Białorusini podrzucali ciała zmarłych Syryjczyków na naszą stronę – relacjonuje ks. Krzysztof - Mówią też, że Białorusini wynajmują więźniów, aby robić ten cały hałas przy granicy polskiej. Ludzie boją się – dodaje – Boją się – powtarza w zamyśleniu.

- A co z tymi ciałami? Są umieszczane w chłodniach? Chowane? Jeśli tak, to według jakiego ceremoniału? – zarzucam rozmówcę pytaniami. 

Ksiądz kręci głową.

- Nie wiem. W niedzielę się dowiedziałem – odpowiada - To już nie leży w sferze moich kompetencji – zauważa i podkreśla, że cytuje tylko wiadomości zasłyszane od świadków wydarzeń.


O czym jeszcze mówią ludzie?

Migranci budzą zrozumiały strach, bo nikt nie wie, jak zachowają się podczas spotkania. Z relacji wynika, że są bardziej uciążliwi niż groźni dla okolicznych mieszkańców. Trudno przewidzieć ich reakcje. Pani Hania otworzyła drzwi plebani słysząc pukanie. Mężczyzna o arabskiej urodzie językiem zbliżonym do rosyjskiego wyjaśnił, że chce pić. Poszli do studni, kobieta nalała wody do szklanki i wręczyła naczynie spragnionemu. Pokręcił głową. Wskazał ręką liść unoszący się na powierzchni zbiornika. Jeszcze bardziej zaskoczona poczuła się jedna ze starszych mieszkanek, która wieczorem ugotowała pokaźną ilość makaronu. Rano nie znalazła ani pożywienia, ani garnka. W jego miejscu leżał banknot 100 euro przyłożony kamieniem. Ludzie rozmawiają też o szturmie na granicę. Niektórzy zaczynają się wahać czy faktycznie pomagają właściwym osobom? Ale to już inna opowieść.   

Tekst został opublikowany w Tygodniku "Niedziela", dn. 22. 11. 2021, nr 48/2021



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz