środa, 22 grudnia 2021

Normalne gesty w nienormalnych czasach

Paczka dla tych, którzy kulą się zmarznięci przy zasiekach, tułają po lesie, ale też dla tych, w stronę których lecą kamienie. Mieszkańcy przygranicznych wiosek, otwartość i solidarność mają we krwi. Bez tego nie przeżyliby w tyglu wyznań i kultur.    



Gdy w wielu mediach toczą się spory komu pomagać i jak to robić, ludzie pogranicza nie wahają się ani chwili. Niosą wsparcie tam, gdzie widzą niemoc i ludzką krzywdę. Migrantom, którzy nielegalnie przedostali się na teren Polski, pomagali jeszcze zanim sytuacja eskalowała, a temat stał się nośny. Teraz, gdy praca przy granicy pociąga za sobą znacznie większe ryzyko utraty zdrowia i życia, postanowili wesprzeć również służby mundurowe. Tym bardziej, że w niektórych środowiskach lansowany jest hejt wobec tej grupy zawodowej. Wiadomo. Im dalej mieszka się od źródła problemu, tym łatwiej o pobieżną ocenę sytuacji.    



Podróżnicy na gapę

Spośród migrantów, którym udało się nielegalnie przekroczyć zasieki, jakaś część w końcu dociera do okolicznych wsi. Wielu na dalszą podróż wybiera bagażniki samochodów. Wchodzą do nich w nocy, niepostrzeżenie licząc na łut szczęścia. Byle dalej od granicy.

- Ile było takich przypadków! – pani Hania pomagająca na plebani Kościoła pw. NMP Królowej Polski w Czeremsze kiwa głową, jakby mówiła o czymś oczywistym – Człowiek wsiada rano do samochodu, spieszy się do pracy, zatrzymuje go kontrola, a w bagażniku leży uchodźca. Jedna kobieta tak się zdenerwowała, gdy znaleziono u niej dwóch mężczyzn, że zemdlała. Trzeba było wezwać karetkę i udzielić jej pomocy medycznej.

Dużo groźniejsze zdarzenie miało miejsce wieczorem przy bankomacie, z którego mieszkanka wyciągała pieniądze. Otoczyło ją trzech cudzoziemców. Gdyby nie patrol policji, mogłoby dojść do nieszczęścia. Ale patrole samochodowe są częste. Wieczorem, dołączają do nich helikoptery, które całą noc krążą nad okolicą. 

(Nie)normalność

- Słyszy pani jak latają?

- Och, jej! Jak przelatują nad moim domem, to wszystko się trzęsie. Oni bardzo nisko lecą. Ale dobrze, niech latają, niech sprawdzają. Jest bezpieczniej. Jak tylko coś się dzieje, pojawia się wojsko, straż. Gdyby ich nie było, to byśmy się bali. Migranci przyszliby na każdą ulicę, jakby chcieli – ocenia pani Hania.

Mieszkańcy poprosili wójta Czeremchy, by latarnie były zapalone nie tylko wieczorem, ale również nocą. To kolejna zmiana w miejscowości objętej stanem wyjątkowym. Lecz ja w nocy będę już gdzie indziej. Przedwieczorny spacer po wsi tylko upewnia mnie, że w całej tej nienormalności, ludzie starają się funkcjonować swobodnie – być może zaadoptowali się do trwającej od tylu tygodni sytuacji. Choć zachód słońca już barwi horyzont tu i tam ktoś jeszcze pracuje w polu.

- Nie boję się – odpowiada starsza kobieta – Tu ciągle policja jeździ…



Murem za polskim mundurem

Ks. Krzysztof Domaraczeńko proboszcz parafii pw. NMP Królowej Polski w Czeremsze nie da powiedzieć krytycznego słowa na wojsko. Dlaczego? Ponieważ jest tu blisko, praktycznie w centrum wydarzeń i każdego dnia obserwuje wysiłek służb mundurowych. To często praca ponad siły - w ostatnich tygodniach wymagająca wyjątkowego opanowania.

Nic dziwnego, że oprócz zbiórek artykułów żywnościowych dla migrantów, miejscowa ludność spontanicznie poszerzyła akcję i postanowiła wesprzeć również wojsko. Nie bez znaczenia jest eskalacja sytuacji na granicy.

- Ogłosiłem u nas zbiórkę na rzecz uchodźców – opowiada ks. Adam z Narewki – Później podeszła do mnie parafianka i mówi: „Oni rzucają w naszych chłopaków kamieniami, a my im mamy pomagać? Zbierajmy dla wojska”.


Powyżej: NMP Królowej Polski w Czeremsze 

Poniżej: Kościół Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Stanisława Biskupa w Hajnówce.


Wieczór w strefie zamkniętej

Znalezienie wolnego miejsca w hotelu, graniczy z cudem. Praktycznie wszędzie stacjonuje Policja z całej Polski i służby pomocnicze. Nocleg w Hajnówce zdobywam tylko dzięki nieocenionej pomocy ks. Zbigniewa Niemyjskiego, dziekana i proboszcza Parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Stanisława Biskupa. W budynku panuje ciągły ruch i koszarowa atmosfera. Tu nikt nie odpoczywa…

Na parkingu pobliskiego supermarketu stoi wojskowa ciężarówka. Większość ostatnich klientów, to żołnierze. Kasjerki żartują z nimi, na twarzach pozostałych klientów maluje się spokój. Nie ma strachu, nie widać niechęci. Wracam do hotelu. Nim zniknę w budynku, kątem oka dostrzegam sznur pojazdów policyjnych odjeżdżających na sygnale sprzed Komendy Powiatowej Policji.  

- O której odprawa? – krzyczy ktoś przy schodach.

- Teraz!

Mija 22.

Fot. z arch. Parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Stanisława Biskupa. 

„Ciasto dla Policjantów”

Choć akcja była oddolną inicjatywą księdza Zbigniewa, w praktyce bardzo wiele osób postanowiło podziękować „na słodko” nie tylko funkcjonariuszom Policji. Wyrazy wdzięczności otrzymała też Straż Graniczna i Wojsko Polskie. Do gestu solidarności ze służbami mundurowymi dołączyli się najmłodsi mieszkańcy terenów przygranicznych. Hajnowskie przedszkolaki i maluchy ze Żłobka Samorządowego wykonały laurki z życzeniami dla obrońców polskich granic. Akcja miała charakter dobrowolny. Dla osób mieszkających tak blisko strefy konfliktu to działanie było czymś naturalnym, nikt nie doszukiwał się w inicjatywie politycznych intencji.  


Fot. z arch. Parafii Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Stanisława Biskupa. 

Trauma

Wszystko co stanowi przyczynę i skutek stanu wyjątkowego, jest treścią rozmów nie tylko dorosłych. O sytuacji na granicy rozmawiają także nauczyciele z dziećmi. Wnuczka pani Hani ma 7 lat.

- Ona doskonale rozumie, co się dzieje. Wraca ze szkoły, woła: „Babciu, babciu, posłuchaj” I zaczyna opowiadać. A ja jej mówię, że to wiem. Takich czasów dożyliśmy…

W Białowieży słynącej z aktywności turystycznej i działań ośrodków naukowych, panują pustki mimo wyjątkowo ciepłej końcówki listopada. W piątkowe wczesne popołudnie nie spotykam żadnych turystów w Parku Narodowym. Opuszczone kramy z pamiątkami robią depresyjne wrażenie, a mijający je wóz policyjny wygląda surrealistycznie.




- Ludzie w strefie, żyją na co dzień w ciągłej obecności wojska – wyjaśnia pani Olimpia Pabian, jedna z wolontariuszek inicjatywy humanitarnej „Namiot Nadziei” niosącej wsparcie wszystkim potrzebującym - Sytuacja taka ma miejsce od prawie trzech miesięcy i ma ogromy wpływ na emocje i psychikę mieszkańców.

Dodaje jednocześnie, że czymś co zapamięta na zawsze jest moment, w którym po raz pierwszy spotkała w lesie człowieka potrzebującego pomocy.

-  Puszcza to trudny obszar nawet dla ludzi ją znających, a co dopiero dla ludzi nieprzygotowanych. Aktualnie ten dziki las jest miejscem w którym codziennie odbywają się dramaty ludzkie – zauważa.

Mieszkańcy terenów przygranicznych niemal w równym stopniu boją się zbrojnego rozwoju sytuacji, jak i tego z czym mogą mieć do czynienia, gdy życie wróci do normy - widoku ciał, znalezionych podczas spacerów długo po tym, gdy skończy się polsko-białoruski konflikt.



Tekst ukazał się w Tygodniku Niedziela (ogólnopolska), nr 51/2021.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz