Jeszcze na początku lat ’90 ubiegłego wieku, ostatnie dni
Karnawału świętowano hucznie i radośnie. Z okien bloków i kamienic, niosły się
w zimne wieczory dźwięki popularnych hitów, a w witrynach kawiarnianych lokali
wisiały, ozdobione balonikami płachty papieru z napisem: BAL OSTATKOWY. Na
wystawach butików, lśniły cekinowe kreacje. Atmosfera zabawy była wprost
namacalna.
Starsi Czytelnicy pamiętają zapewne długie kolejki przed cukierniami w Tłusty Czwartek. Chyba najdłuższa była ta na Nowym Świecie, przed cukiernią „A. Bliklego”. Dziś to coraz rzadszy widok, skoro tego dnia pączki kupimy praktycznie wszędzie, a w sklepach wielkopowierzchniowych, nie ma obaw, że zabraknie ich w godzinach popołudniowych. Ci, którzy myślą, że pączki z innym nadzieniem niż marmolada różana, lub truskawkowa, to wymysł ostatnich kilkunastu lat, powinni zajrzeć do stołecznej prasy z połowy XIX w. W ogłoszeniach, których treść przytacza Helena Duninówna, możemy przeczytać: „Wyborne karnawałowe przysmaki: pączki z cukierni Lourse’a… pączki „z dobrą przyprawą” – Jan Wróblewski, ulica Kapitulna… pączki z esencją ananasową w cukierni Grohnerta z Krakowskiego Przedmieścia… pączki od Beele’go… pączki z konfiturami od najmodniejszego w eleganckim świecie Kadecza z Senatorskiej ulicy… pączki ukryte w papierowych kornetach, szczęśliwy pomysł dla ocalenia świeżych rękawiczek Dam naszych… pączki ananasowe, poziomkowe, malinowe, wiśniowe, morelowe, jabłkowe…”
Owszem, dziś mamy oprócz pączków klasycznych, także te z czekoladą, budyniem, toffi, czy bitą śmietaną, ale dostępne przez cały rok, na równi z drożdżówkami, nie stanowią już rarytasu kojarzącego się z końcówką karnawału. Trudno w ogóle mówić o jakichkolwiek wyszukanych smakołykach w tym czasie, w drugiej dekadzie XXI w. skoro wszystko jest dostępne bez względu na porę roku. To już nawet nie przesunięcie granic, dotyczące wielu świąt i wydarzeń, ale całkowite ich zatarcie. Faworki, do niedawna wyłącznie słodki symbol Ostatków, są w ciągłej sprzedaży, podobnie jak karpie, uszka z grzybami, czy truskawki. I chyba tylko jeszcze mazurki, kupimy jedynie przed Wielkanocą. Ostatnia niedziela zapustna w 1907r. wypadła 10 lutego. W Warszawie, podczas sześciu zabaw zorganizowanych na cele dobroczynne i korporacyjne, bawiło się około 3 tys. osób. W sali balowej w Dolinie Szwajcarskiej, 300 par, tańczyło do 7.30. Zebrane środki, przeznaczono na rzecz przytułku dla niepełnosprawnych dzieci. W dekadach PRL-u wierzący i niewierzący, w Środę Popielcową kończyli ostentacyjne imprezowanie. Tego dnia nie odbywały się zabawy, a lokale rozrywkowe, niejednokrotnie zamykano. Robiło się ciszej, jakby spokojniej. Należało to do dobrego obyczaju. Dziś, pierwszy Dzień Wielkiego Postu nie tylko w Warszawie, niewielu wygania z kawiarni. Przy stolikach tłoczno, do szklanek leje się piwo. W przestrzeni miejskiej, wciąż dudni muzyka, a pączki znajdziemy w każdym supermarkecie. A choć wielu z nas podejmie w jakimś stopniu wielkopostne wyrzeczenia, częściej będzie to zastąpienie kebaba, łososiem norweskim, niż rezygnacja z aktywnego życia na portalach społecznościowych.
Tekst ukazał się w "Dodatku Mazowieckim" - "Gazety Polskiej Codziennie", numer 2566 - w dn. 25.02.2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz