poniedziałek, 9 września 2019

Festiwal Zmarnowanego Potencjału - Indyjskie Smaki


Czytelnicy tego bloga wiedzą, że bardzo chętnie bywam na festiwalach innych kultur... Są takie, które już na stałe wpisały się w mój doroczny kalendarz i takie, na których znalazłam się nieco przypadkiem, praktycznie jednorazowo. Nie wszystkie też, miałam możliwość tu opisać ;-)

Nowym doświadczeniem dla mnie, był bez wątpienia Festiwal Kuchni i Kultury Indyjskiej - Indyjskie Smaki, który odbył się w Warszawie w dn. 15 sierpnia br. Pokazy standardowo, zaplanowano w godz. 11 - 19.


Samopoczucie, pozwoliło mi dotrzeć dopiero w połowie imprezy, ale w życiu kieruję się zasadą: "lepiej późno, niż wcale" ;-D
Jak wyczytałam na stronach internetowych, była to już kolejna edycja wydarzenia związanego z Dniem Niepodległości Indii.
Zabrzmiało poważnie.
Na stronach internetowych, wyczytałam zdanie:

To już kolejna edycja festiwalu związanego z kuchnią i kulturą Indii na tak dużą skalę!

Cóż, żal, byłoby nie zobaczyć, tym bardziej, że wcześniej o tym wydarzeniu nic nie wiedziałam... Zatem, mimo złej formy pojechałam pod Pałac Kultury i Nauki, by nacieszyć oczy egzotyką, a podniebienie nowymi smakami. 



Ci, którzy zaglądają na mojego bloga "Dolls of the World", wiedzą już, że w nowych miejscach, lubię mieć ze sobą jakąś związaną z danym kontekstem przedstawicielkę własnej kolekcji. Tym razem padło na lalkę z 2002 r., "Expressions of India - Roopvati Rajasthani Barbie", czyli unikalną edycję Barbie, produkowaną od lat '80 XX w. na rynek indyjski, opartą na standardowym moldzie znanej wszystkim Baśki, ale odmienioną dzięki dostosowanej do Indii kolorystyce i reginalnemu ubiorowi. Liczyłam na tkaniny, kolory, detale - słowem: tematyczną scenerię dla ciekawej sesji z indyjską lalką...
No i się przeliczyłam ;-(


2 skromne rzędy kramów przed jednym z wejść do PKiN, poświęcone były w 90. procentach stoiskom kulinarnym indyjskich restauracji, funkcjonującym na terenie Warszawy.


Przy jednym odbywały się atrakcje dla dzieci; dwa oferowały trochę ubrań i ozdób, w skali ułamkowej względem zwykłych sklepów indyjskich, które wciąż można spotkać w stolicy, choć nie tak licznie, jak kilkanaście lat temu.


Najciekawszą atrakcją było malowanie henną, ale nie znalazłam w sobie sił, by ustawić się w kolejce.



Bardziej z boku prezentowano indyjskie gry i ... szkołę jogi.



Czy tak wielokulturowy kontynent ma naprawdę tylko TYLE do zaoferowania w Dniu Niepodleglości w stolicy państwa europejskiego???
No, chyba, że coś jeszcze działo się w samym PKiN, ale nie widziałam, by ktoś tam szedł.
Jedyne ciekawe, faktycznie oryginalne prezentacje, odbywały się na plenerowej scenie. I tylko one osłodziły mi to popołudnie!




Polka wykonująca bardzo sprawnie indyjskie tańce tradycyjne, wzbudziła szacunek naszej widowni i entuzjazm Indusów ;-) 








Niesamowicie radosny, energetyczny i interaktywny mini koncert w wyk. MehuaMukherjee z towarzyszeniem polskich muzyków, stanowił ukoronowanie festiwalu.   






Korzystając z okazji, spróbowałam przysmaków, o których tylko czytałam, co też stanowi wartość. Choć bardzo słodkie mango lassi na bazie owocu i jogurtu, to dla mnie przygoda tylko na raz ;-)



Podobnie jak sam Festiwal Indyjskie Smaki (jeśli się nie rozwinie)
Zabrakło mi wykładów, slajdów, prezentacji nakładania sari, ofert biur turystycznych - słowem najbardziej podstawowego repertuaru dla imprez tego rodzaju.
Nawet moja indyjska lalka, nie miała gdzie przycupnąć...  Dlatego rozczarowana, pstryknęłam jej 3 fotki dopiero na pętli autobusowej na Żeraniu, żeby zniwelować poczucie całkiem zmarnownego wysiłku.



Na nieco większą sesję Roopvati, pokusiłam się parę dni później w przyosiedlowym lesie. Sądzę, że ostatecznie lepiej, udawał Indie niż warszawski festiwal...

;-)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz