Swoją radość życia, wkłada w każde dzieło, które tworzy, a
przekazywanie tej radości innym ludziom poprzez własną, unikalną sztukę - jest jej artystycznym mottem. Maria Prusaczyk
z Ostrołęki, absolwentka Wychowania Plastycznego na UMCS w Lublinie, wykonuje autorski patchwork
polski.
- Widziałam różne
patchworki, ale Pani kompozycje są jedyne w swoim rodzaju. Można je porównać do
obrazów…
- Po przejściu na emeryturę, postanowiłam znaleźć taką
dziedzinę, którą nikt się nie zajmuje. A, że jestem córką krawca, wymyśliłam
patchwork krajobrazowy – polski. Najchętniej przedstawiam na nich Kurpiów, ich
dawne zawody i czynności, takie jak: sianokosy, czy grzybobranie. Tworzę też
sceny zainspirowane wiejskim podwórkiem. Była gęsiarka, króliki, owieczki,
koniki…
- Jak wygląda proces
twórczy?
- Wszystko wymyślam sama. Nie korzystam z żadnych, gotowych
wzorów. Tkaniny otrzymuję od koleżanek, które obdarowują mnie swoimi nie
noszonymi ubraniami. Kupuję też w ciucholandach, gdzie zdarzają się materiały z
nadrukami ze światłocieniem. Znajoma krawcowa podrzuca mi ścinki. Mam tego
bardzo dużo. Szukam zestawień kolorystycznych i fakturalnych. Dotąd układam,
wybieram aż mnie samej zacznie się podobać. Dopiero, gdy jestem naprawdę
zadowolona, zaczynam zszywać patchwork. Robię to z sercem. Szyję na starej,
czterdziestoletniej maszynie „Łucznik”. Wszystkie moje prace są przestrzenne,
krajobrazowe i radosne. Kontynuuję rodzinną, krawiecką tradycję. Ponadto nie
lubię, aby coś się marnowało. Mój ojciec miał bardzo dużo nici. Zastanawiał
się, co ja z tym zrobię? Powiedziałam: „Nie martw się, tato. Ja je wyszyję”.
- Co daje Pani
największą przyjemność?
- Cieszy mnie, jak ktoś opowiada, gdzie umieścił mój
patchwork, jak go odbiera, jak go odbierają inni domownicy, czy goście. Moje
prace znalazły swoje miejsce u przyjaciół w Polsce i za granicą.
- Która praca była
dla Pani szczególnie ważna?
- Bardzo poruszyła mnie śmierć Jana Pawła II. Pod wpływem
tego wydarzenia, zrobiłam duży patchwork. Uwieczniłam na nim papieża, jak idzie
przez łąkę w swojej pelerynie i charakterystycznych butach. Podpiera się
kijkiem, a wokół niego pasą się owieczki. Za nim jest jezioro z barką, a dalej,
na horyzoncie rozciągają się góry i widać Giewont. Jest także wieża kościółka. Patchwork
miał rozmiar 1,5 m
na 90 cm .
Dzisiaj znajduje się w Anglii.
- Zrobiła Pani kiedyś
dwa takie same patchworki?
- Nie da się zrobić dwóch identycznych, zawsze będą jakieś
różnice. Nie raz robię cztery wersje jednego tematu. Występują te same
postacie, ale w różnych konfiguracjach tak, jak było np. w przypadku latających
mnichów. Moje prace fotografuję, następnie robię ksero i wkładam do segregatora.
W ten sposób mogę pokazać projekty innym i sama sięgać do starszych pomysłów. Czasem
ktoś dzwoni do mnie, aby złożyć zamówienie.
- Nad czym pracuje
Pani w tej chwili?
- Teraz robię mniejsze formaty, przedstawiające krajobraz
kurpiowski. Prezentuję je na różnych, ludowych festiwalach. Ostatnio otrzymałam
zlecenie specjalne - patchwork na ślub. Nie chcę jednak, żeby to była zwykła młoda
para. Myślę o takiej unoszącej się w powietrzu, trochę bajkowej, jak z obrazów
Chagalla.
"Gazeta Polska Codziennie", (1701), Sobota - Poniedziałek, 15- 17/04/2017 - "Dodatek Mazowiecki"
Oj widzę, że ten z kotami Cie urzekł. ;)
OdpowiedzUsuńO, i to jak! :-D. Aż po wielu perypetiach kupiłam go sobie na urodziny :-)
Usuńcudownie pozytywnie zakręcona Maria :)))
OdpowiedzUsuńjestem ciekawa bajkowej Pary Zakochanych...
Ja też :-)... Ale jestem zaproszona w wolnym czasie do pracowni Pani Marii. Co z pewnością pozwoli mi obejrzeć niejedno cudo.
OdpowiedzUsuń