niedziela, 10 stycznia 2016
Choinkowe koty i garść rodzinnych wspomnień
Tradycyjnie jak, co roku w styczniu (bo w grudniu niemal nigdy nie mam na to czasu ;-)), przedstawiam kolejny (czwarty już) odcinek mojej prywatnej historii ozdób świątecznych. I choć do wszelkich świąt z wyjątkiem osobistych rocznic, od dobrych kilku lat mam stosunek niezaangażowany, choinki i koszyczki z pisankami, taktuję jako szczególnie miłą część polskiej tradycji. Jako społeczną umowę, że dany motyw, ma od tej, czy innej chwili, stać się symbolem pewnych wydarzeń i stanowić część związanego z nimi rytuału. Chętnie też, te barwne aspekty wizualne, zapraszam dwa razy do roku na grunt swojego domostwa...
Wszak zawsze, choćby mimochodem miło jest zerknąć na kolorowe światełka i odbijające ich blask, barwne bombki. Nie jestem psychologiem, nie wiem więc, czemu akurat to w większości z nas wzbudza emocje. Ja traktuję sprawę materialnie ;-) Tak wyszło, że jestem trzecim pokoleniem, kupującym z zamiłowaniem ozdoby choinkowe i zgłębiającym ich historię. Chciał, nie chciał - odziedziczyłam ogromną kolekcję! I choć robię to praktycznie już tylko sama dla siebie, bo wzrok Babci jest od pewnego czasu bardzo słabiutki, a los napisał taki scenariusz, że nie ma innych zaangażowanych osób obok, pielęgnuję czule tych kilkadziesiąt pudełek, pełnych cienkiego szkła, papieru, plastiku, brokatu, suchych kolek oraz ... wspomnień.
A jak w ogóle wygląda oficjalna historia bombek? We wszystkich publikacjach, przewija się data: 1847. Wtedy to niejaki Hans Greiner, ubogi pracownik huty szkła, wpadł na pomysł stworzenia szklanych wydmuszek do udekorowania choinki. Podobno nie miał pieniędzy na owoce, słodycze i orzechy, którymi tradycyjnie zdobiono świąteczne drzewka. Nie ma to jak dziewiczy, chłonny rynek i nowatorski pomysł. Ten okazał się sukcesem :-D. Z czasem wzornictwo wzbogaciło się o bombki w kształtach przedmiotów codziennego użytku, takich jak: buty, instrumenty muzyczne, a także zwierzęta i wszelkie postacie. W mojej kolekcji jest mandolina, pantofelek, koty, psy, rajskie ptaki i kury. Są Mikołaje, pajace i różne dziewczyny.
A nawet Fiat 126p.
Podobno, najstarsze matryce to te z orzechami laskowymi i włoskimi, oraz owocami. Ostatnie orzechy włoskie powstały w polskich wytwórniach ponoć na przełomie lat '70/80. Jakże dziko marzyłam jako dziewczynka o takiej ozdobie lśniącej na moim drzewku... W końcu już jako dorosła kobieta, spotkałam sztuczną choineczkę na wystawie jednego z warszawskich butików na zapleczu reprezentacyjnej ulicy. Właścicielka udekorowała ją właśnie złotymi orzechami włoskimi! Długo musiałam ją namawiać, żeby dała mi jeden orzech w zamian za inną bombkę :-). Na szczęście zadziałał mój dar przekonywania... Orzecha nie odnalazłam w tym roku, gdy ubierałam moje 3 choinki. Ukrył się gdzieś pośród tekturowych przegródek, waty i gazet. Wszak nigdy nie udaje się powiesić wszystkiego... Ale laskowy jak widać, otrzymał w tym sezonie swoją miejscówkę.
Dodam jeszcze, że Babcia stwierdziła, iż za jej czasów, "bombkami" nazywano formy kuliste, natomiast kształty przedmiotów, zwierząt i owoców, nosiły miano "świecidełek". Dziś te rozgraniczenia odeszły już chyba do lamusa. Dla mnie i większości z Nas, to po prostu ozdoby choinkowe.
To co dobrze pamiętam z dzieciństwa, to wysyp wszelkich rozmiarów szyszek, oraz muchomorków. Dziś ze świecą szukać tych motywów w bieżącej produkcji... Moja Rodzina zgromadziła jednak dużo rodzajów owych leśnych atrybutów...
Ale ja dziś chciałam napisać tak po prostu słodko i zabawnie - głównie: o kotach...
To był ten pierwszy i długo jedyny kot choinkowy w moim domu, duuużo starszy ode mnie.
Biały, brokatowy, jak skąpany w śniegu. Babcia wyłudziła go od swojej koleżanki Zosi na przełomie lat '60/70 XX wieku. Jako przedszkolna kruszyna nazwałam go Kotem Śnieżnym i tak już zostało.
Kolejny chronologicznie był Kot Saper. Zakupiony w latach'70 XX wieku.
Ochrzciłam go tym mianem jako kilkuletnia dziewczynka. Czemu? Bo buzię miał kocią wraz ze skośnymi oczami drapieżnika i jednoznacznymi wąsami, za to uszy... No, spójrzcie tylko! ;-))) I jeszcze ten zielony kolor...
Saper nadtłukł się gdzieś na początku mojego liceum. Nie płakałam za nim zbytnio. Wiedziałam, że Babcia zawsze kupowała każdą bombkę minimum w 2. egzemplarzach. Podczas porządków u Niej w gorący dzień czerwca ubiegłego roku, odkryłam fioletowego bliźniaka Sapera.
- Bierz, co chcesz - usłyszałam.
- Teraz? A po co mi bombki w środku lata? - odparłam zgorszona - Przypomnij mi o tym w grudniu!
I Babcia przypomniała ;-)) Zielony Saper wisi na sztucznym drzewku w sypialni, fioletowy w pokoju, do którego odważam się wpuszczać nielicznych, odwiedzających mnie gości.
Kolejne koty na choinkę, to czeska (czechosłowacka) produkcja. Plastikowe, malowane kule udające szkło i pluszowe kończyny z drutami w środku. Z rodzinnych opowieści wiem, że podobne cuda można było nabyć za PRL - u w sklepach papierniczych, jeśli ktoś miał tyle siły, aby odstać w długim ogonku kolejki. Ozdób nie sprzedawano na sztuki, tylko w płaskich, tekturowych pudełkach z plastikowymi przegródkami. W środku losowo można było znaleźć: warianty aniołków, Mikołajów, różnych zwierząt, gwiazd i figur geometrycznych...
Za jednym z kocurków wisi delikatne, drewniane serduszko decoupage ze słodkim rudzielcem. To tegoroczny dar od mojej Koleżanki Zurineczki, która sama tworzy takie cudeńka. Poniższe kolorowe kociaki, to również jej dzieła:
Znacznie wcześniej przed nimi, pod moim dachem zamieszkał spory kot w czapce Mikołaja. Kupiony na początku mych studiów w warszawskiej Cepelii, gdzie zawsze tuż po świętach biegłam zobaczyć czy są jakieś promocje. Lecz mimo zniżek i tak ceny jak na tamte czasy oraz zasoby pieniężne były dla mnie trudne do przełknięcia. Dlatego MiKOTołaj został kupiony wspólnym wysiłkiem finansowym, czyli na spółkę z Mamą ;-)
Dość spora bombka z dwoma ciemnymi kociakami też trafiła pod mój dach metodą wymiany. Odkąd pamiętam w Al. Jerozolimskich mieścił się zieleniak, w którym zawsze robiłyśmy zakupy, to jest do momentu likwidacji większości sklepów użytkowych - spożywczych w centrum Warszawy i maniackim otwieraniu w ich miejscu kawiarni. Tam też, już drugi rok z rzędu w sezonie świątecznym wieszali tę bombkę. Zdobyłam się więc na odwagę, weszłam do sklepu tym razem nie w celu zrobienia zakupów i wyjaśniłam o co mi chodzi. Pani nie była zbyt chętna rozstaniu z ozdobą, ponieważ miała do niej sentyment. Przekonał ją chyba ten argument, że jestem zakręconą kolekcjonerką, oraz propozycja otrzymania 3. innych bombek w zamian. Kazała przyjść za tydzień, gdy będą rozbierać choinkę. W tym czasie drżałam z niepokoju, czy nie rozmyśli się przypadkiem. Ale nie! Pani dotrzymała słowa i tak zdobyłam, co chciałam.
I jeszcze 2 koty kupione na Allegro (pisałam o nich). Błękitny Kot Lodowy i złoty Kot Bez Ucha - jak widać biedak nadal nie doczekał się ode mnie rekonstrukcji ;-)).
Wpis otworzył kotek syjamski, kupiony na mą prośbę przez Babcię w 2013 r. (i wtedy też mimochodem go zaprezentowałam). To maleńkie cudo sprzedawała luksusowa kwiaciarnia przy warszawskim Pl. Konstytucji.
A tu jeszcze jako bonus do wpisu: bombka, którą ogromnie lubię, z samego początku lat '50 XX wieku. To dar mojego Dziadka dla maleńkiej Mamy. Dar o tyle znamienny, że Dziadek był bardzo skąpy i zakup pudełka bombek musiał ostro trzepnąć go po kieszeni ;-)))
Oraz Agatka z pierwszej, polskiej dobranocki, autorstwa Wandy Chotomskiej. Agatkę Babcia kupiła na początku lat'60 XX w. Jest u mnie w domu jeszcze duża wersja tejże Agatki z nieodłącznym Jackiem, ale to jedne z tych bombek, których nie umiem jakoś powiesić w nowym mieszkaniu tak, jakby ich miejsce na zawsze zapisane zostało w tamtym kontekście, w przestrzeni już nieistniejącej, przestrzeni wspomnień i odległego dzieciństwa...
CDN za rok.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ale masz cudne te bombki !!! Niektórych nigdy w życiu nie widziałam. W wiekszości to chyba same "zabytki" ... Ptaszek jest śliczny, a ogonek nie wygląda na watę szklaną. Chyba trzeba się z ostrożnie obchodzić (ja w każdym razie takie mam doświadczenia z watą).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :-)
Oj, słuchaj, to nie tylko zabytki, ale i autentyczne "białe kruki" ;-) - liczące, po 50 - 60 lat! Tzw.: odrzuty z eksportu, puszczone na rodzimy rynek w ilości czasem zaledwie kilku egzemplarzy...
OdpowiedzUsuńPtaszek potraktował mnie kiedyś ostro, wbijając cienkie włoski swego ogonka w moje dziecięce palce ;-) Najadłam się strachu, choć wyjaśniono mi, że to się nazywa "szklana wata". Później zawsze ktoś z dorosłych przypinał go do gałązki drzewka - taką miałam awersję do tej niepozornej ozdóbki.
Dziś nie histeryzuję, ale ptaszysko zawsze przytwierdzam szybko i stanowczo, jakbym trzymała w dłoni odbezpieczony granat ;-D.
Moc serdeczności!
Cuda, cuda, oglądali(śmy). Też kocham bombki i mam malutka kolekcję tych starych z lat 50-70, a nawet jedną XIX wieczną. Czy wiesz, że te bombki wisienki na listku robione były od przed wojny. Mam taką przedwojenną, do niedawna była moją najstarszą. Tuż po wojnie moja mama dostała ją od znajomej pani. W swojej kolekcji mam też kilka kotków, ale pochodzą z lat 90tych. Zajrzyj do Graciarni, jak chcesz zobaczyć moje staruszki. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWidziałam!!! Jak przyjemnie mi się zrobiło.
UsuńNo, o wisienkach wiem od Babci tylko tyle, że są "bardzo stare", ale kupione już (tuż) po wojnie. Czyli pewnie kształtowane nadal na starych matrycach...
PS. Ale kotków nie dostrzegłam nigdzie ;-(
Kida, smutno zabrzmiało, to przekazanie.
OdpowiedzUsuńTo byłby już czas, abyś postara się o własne pokolenie, aby chociażby móc przekazać Twoja kolekcję :D
Kotobombki rozczuliły mnie bardzo :)
Pamiętam te określenia; bombki i świecidełka ha faktycznie tak
się mówiło, sama czasem używam tych określeń uważając za normalne a nie relikt, a może ja już jestem reliktem :)
Pamiętam, też te kolejki za ozdobami. Sama stałam przed świętami w takim niebotycznym ogonku, w połowie lat 70, za
nowymi bombkami, a jakie one były cudne :)))
Kilka pudełek grzybków, kilka pudełek dzwonków i oczywiście
musiały być wisienki :))) Dzisiaj to leżą (oczywiście
nie wszystko i nie w takiej już ilości)w piwnicy :(
Na choinkę wlazły nowe, inne, a czy ładniejsze? nie wiem?
Pozdrawiam serdecznie :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń
UsuńCzasem tak wychodzi, że z różnych względów nie ma się tych dzieci... Zresztą posiadanie ich, tylko w teorii gwarantuje kontynuację zainteresowań/tradycji. Realnie nie ma się gwarancji, że dorastający dzieciak nie postanowi nagle sprzedać Twojej kolekcji i kupić sobie za to nową grę komputerową, czy motor ;-)
Owszem, brakuje mi przyjaciół o tych samych pasjach i wrażliwości. Ale znowu powiem, że tak wyszło - "przyjaciele" pokazali na co ich stać. Mam za to fajnych znajomych. Sympatyczne kontakty bez zobowiązań.
A moje ozdoby choinkowe? Gdy los zacznie wymuszać rozstanie z tym ziemskim padołem, przekażę je Muzeum Etnograficznemu. No chyba, że meteoryt trafi mnie w łeb i nie będzie na to czasu ;-) Ale tego nie przewidzę.
Ty lepiej wyjmij z piwnicy swoje biedne ozdoby, bo farba z nich oblezie. I albo przywróć je przyszłorocznej choince, albo sprzedaj na Allegro. Ludzie chętnie kupują takie rzeczy. Stare bombki, jak i inne stare przedmioty zasługują na nasz szacunek... Piwnica nie jest dla nich wymarzonym miejscem ;-(
Serdeczności!
:)))))))))))))))))))))
Usuńmam piwnicę suchą i w miarę ciepłą,to nowe budownictwo:)
Nie mogę nic ani kupić ani sprzedać na allegro - nie mam konta :(
a zresztą strasznie byłoby mi ich żal :(
co gorsze, powiesić też nie mogę bo mam "głupie" koty,
które traktują bombki i świecidełka jak swoje zabawki.
Ależ masz piękną kolekcję, niektóre świecidełka zwalają z nóg :) Bardzo się cieszę, że moje koteczki odnalazły się w takim zacnym gronie :)
OdpowiedzUsuńA ja baaaardzo się cieszę z Twoich podarunków i poszerzenia kociej rodziny w wydaniu choinkowym :-)
UsuńPozdrawiam cieplutko.
Witam panią,fantastycznie opisuje pani swoje bombki:) jeśli pani posiada Facebook zapraszam do mojej grupy kolekcjonerzy bombek choinkowych z okresu PRL
OdpowiedzUsuńJuż jestem na FB ;-) Gdzie mogę, (jeśli jeszcze mogę?) Pana znaleźć? ;-)
UsuńNie ma mnie na FB.
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za komentarz.