Odc.: 24 - 26.
No, i proszę... Nie jest to może na 5+, ale więcej nie udało mi się odtworzyć z niczego. Cyzelowałam prawie milimetr, po milimetrze, dłubiąc linijką rowki w miękkiej szpachlówce. Takiej rekonstrukcji nie robi się za jednym zamachem.
Odc.: 27 - 28.
Pomalowanie zajęło mi chwilę w dwóch podejściach. Goniłam resztką farby wydobytej ze dna puszki. Gdyby zeschła cała, musiałabym kupić nowy pojemnik i nie wiem, co jeszcze wymalować na fioletowo... Do ideału wiele brakuje, ale pocieszam się myślą, że górę najczęściej będą oglądać muchy i pająki.
Bok, który straszył nierówną, jednolitą w kolorze powierzchnią, postanowiłam uciekawić. Z mojej kolekcji starych fotografii, wybrałam takie, które nie miały większego znaczenia:
Prawda, że zrobiło się klimatycznie? Dopiero teraz zauważyłam, że szklane żołędzie przy kinkiecie, w założeniu na choinkę, zadomowiły się na stałe po okresie świątecznym :-)
To jednak nie wszystko - pozostało zwieńczenie. Taktownie przemilczane, leżące na górze jak zbędna decha. Porosło warstwą kurzu, pyłu z licznych szlifowań, aż się zakasłałam przy zdejmowaniu.
Odc.: 29 - 30
I znowu opalanie, skrobanie. Na 2 raty, a i to było bardzo wyczerpujące.
Pracy tej, jak zwykle, towarzyszyły moje 2 syjamy, wylegując się na łóżku w loggi. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że kocur (Tuman, pieszczotliwie Tumek), tak władczy, mądry, iście patrialchalny, nosi w sobie śmiertelną chorobę...
Jak sobie poradzi bez niego, jego siostra, Padlinka (powyżej na foto), gdy zawsze razem... razem?
A tu już Tumek :-)
Odc.: 31 - 32
Persica, Hołota, która została mi po Mamie, podziwia pomalowane 2 x, zwieńczenie:
CDN...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz