Od połowy lat ’90 XX wieku, św. Walenty na dobre wrósł w Polsce
w rolę patrona zakochanych. Jest niemal synonimem anglosaskiego święta –
Walentynek. Niewielu wie, że na Kurpiach, jeszcze w pierwszej połowie XX w. w
dniu św. Walentego, odbywały się uroczystości wotywne w intencji chorych.
Zamiast czerwonych serduszek i ozdobnych kartek z anonimowym
wyznaniem miłosnym – woskowe krążki, kulki, serca, nogi i ręce, ale też odlewy
przedstawiające żywy inwentarz. Te ofiary, przynosili do kościoła wierni w dniu
św. Walentego, jeszcze kilkadziesiąt lat temu. W Europie Walentynki mają
kilkusetletnią tradycję, ściśle podporządkowaną romantycznemu motywowi. Do
Polski dotarły jako komercyjna kalka święta, będącego wyrazem sympatii i
miłości do naszych najbliższych. Walentynki szybko zyskały przychylność
producentów pamiątek oraz właścicieli kwiaciarni i cukierni, dla których dzień
14 lutego, jest jednym z tych, które gwarantują najwyższy dochód w ciągu roku. Przeciwnicy
święta, stawiają je w jednym rzędzie z Halloween i krytykują za wyparcie wigilii
św. Jana/Nocy Kupały/Sobótki/Kupalnocki. Ta ostatnia nazwa związana jest z
tradycją Mazowsza i Podlasia. Wszystkie powyższe w kulturach słowiańskich,
dotyczą pojęć radości i miłości. W tradycji polskiej św. Walenty pierwotnie był
patronem przewlekle chorych – w tym cierpiących na padaczkę, zwaną niegdyś „chorobą
św. Walentego”. Przede wszystkim zaś opiekował się chorymi w czasie epidemii, a
także osobami dotkniętymi chorobami układu nerwowego – konwulsjami, bólami
głowy, chorobami psychicznymi.
Mały odpust, był uroczystością wotywną w intencji chorych.
Zachowały się świadectwa, że takie nabożeństwa miały miejsce w parafiach: Krzynowłoga
Wielka oraz Brodowe Łąki na Kurpiach. Ręcznie wykonane z wosku wota,
przynoszono do kościoła w intencji głównie tych cierpiących na migreny i
epilepsję, ale też nerwice oraz choroby psychiczne. Wota w umownym kształcie
dotkniętych cierpieniem organów, nie były jedynymi woskowymi ofiarami. Inny,
bardzo ciekawy i unikatowy dziś rodzaj stanowiły wota o charakterze
antropomorficznym, czyli przedstawiającym ludzkie postacie. Były to
schematyczne figurki niemowląt z szeroko otwartymi ustami. Rodzice przynosili
je w nadziei, że św. Walenty pomoże nerwowym i płaczącym po nocach dzieciom.
Kościół nie był przychylny woskowym formom antropomorficznym i z czasem
zabronił praktyk religijnych, wykorzystujących te motywy. Kolejna zmiana, dotyczyła
samych wykonawców wotów – pierwotnie lepili je ofiarnicy, ale z czasem zajęli
się tym kościelni, którzy wypożyczali przedmioty potrzebującym za drobną
opłatą. Na Kurpiach kościelnych nazywano „brastewnymi”, a ręcznie ulepione wota
– „osiarami”. Ofiarnicy musieli obejść trzykrotnie ołtarz; zbierali kurz i
wcierali go z modlitwą w miejsca dotknięte niemocą – skronie, stawy. Proszono przede wszystkim o
zdrowie dla siebie i najbliższych, w tym o pomoc dla cierpiących na chorobę św.
Walentego, ale też o ochronę przed pomorem bydła. Przy wyjściu z kościoła,
oddawali wypożyczone wota brastewnemu. Woskowe ofiary znajdują się w zbiorach
Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.
(na ilustracjach: Krzynowłoga Wielka - Kościół Wszystkich Świętych )
Tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie - Dodatek Mazowiecki" z dn. 14.02.2019, nr 2254.
(na ilustracjach: Krzynowłoga Wielka - Kościół Wszystkich Świętych )
Tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie - Dodatek Mazowiecki" z dn. 14.02.2019, nr 2254.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz