„Trzeba
kochać ten instrument, wtedy on nie zdradzi” – mówi Ryszard Maniurski, z gminy
Olszewo – Borki. Z zawodu elektromonter, z zamiłowania harmonista. Choć jest już
na emeryturze, pracuje jako kierowca autobusowy. W trasie nigdy nie rozstaje się
ze swoją harmonią. Laureat wielu nagród i wyróżnień, ale mówi o tym bardzo
niechętnie.
-
Od jak dawna Pan gra?
-
Pierwszą
harmonię pedałową marki F. Majer, rodzice kupili z myślą o moim starszym bracie.
Najpierw polubiłem ten instrument, zakochałem się w nim później. Nim zacząłem
uczyć się bezpośrednio u wielkich mistrzów kurpiowskich, tajniki harmonii
zgłębiałem samodzielnie, grając ze słuchu. Miałem wtedy 10 lat. Uczyłem się od
Józefa Mroza, Władka Połaskiego i Franciszka Golana. Konkurencja istniała
zarówno wtedy, jak i teraz, ale oni „nie szkodowali” – to znaczy, że byli
życzliwi. Kurpiowski smak grania, przejąłem właśnie od nich… Na weselach i
chrzcinach, grałem do 17 roku życia. Grywałem w soboty, co tydzień w innej
wiosce. Ludzi byli informowani wcześniej, która wioska dziś się bawi. Do grania
nie było śpiewu więc dziewczyny śpiewały w przerwach. Później poszedłem do
wojska. Po powrocie, starałem się dostać do jakiegoś zespołu kurpiowskiego. W
1981 r. związałem się z zespołem folklorystycznym „Kurpie Leśne” z Wykrotu pod
kierownictwem Stanisława Ceberka.
-
Jak muzykę ludową odbierano dawniej, a jak jest odbierana
teraz?
-
Kiedyś nie istniały dyskoteki, więc taki muzykant był jak dom kultury. Dziś
odbiór jest różny. Najmocniej moja muzyka trafia do starszych. Pamiętam taką
sytuację - podeszła do mnie kobieta i powiedziała, że jej mama nie uśmiechała
się tak od 20 lat, jak uśmiechała się, słuchając mojego grania. Dziś, występując
na weselach, trzeba znać dużo biesiadnych utworów, a nie tylko
folklorystycznych. Kiedyś na Kurpiach, każdy umiał zatańczyć oberka i polkę, to
było naturalne. Ja pierwszych uczyłem się z moją mamą. Teraz czasem aż żal
patrzeć na młodych…
-
Grał Pan w wielu krajach: w Dani, Szwajcarii, Irlandii, Grecji, Chorwacji,
Węgrzech, Litwie, Bośni i Hercegowinie. Gdzie Pana muzyka podobała się
najbardziej?
-
Najbardziej entuzjastycznie przyjęto mnie w Budapeszcie. Grałem tam 5 razy, w
Chorwacji 3 razy. Na Litwie był bardzo gorący odbiór. Dali z serca, co tylko
mogli najlepszego, łącznie z zakwaterowaniem. Zauważyłem, że czym biedniejszy
kraj, tym więcej okazuje serca.
-
Często nosi Pan strój kurpiowski…
-
Nigdy się tego nie wstydzę. Prezentuję strój i muzykę, np. gdy obsługuję
kolonie. To dobra okazja, by pokazać młodzieży tradycję. Ze mnie to taki
„pniok”. Tak mówimy o tych, którzy urodzili się na Kurpiach, wychowali i wyssali
kulturę kurpiowską z mlekiem mamy. „Krzok”, to ten, który przybył do nas i
wrósł. A „ptok”, przyfrunął i jeszcze nie wie, czy wrośnie.
-
Co jest najważniejsze w grze na harmonii?
-
Harmonia musi śpiewać i trzymać rytm do tańca.
-
Czy z muzykowania można się utrzymać?
-
Chleba z muzyki, czy tańca nie upieczesz, ale jak to miło, kiedy ktoś wyjdzie i
ładnie zatańczy. Jakbym patrzył tylko na chleb, to bym cały czas był głodny.
Musi być w tym więcej przyjemności duchowej, niż materialnej. Najważniejsze jest
przekazanie tradycji.
Tekst dla "Gazety Polskiej Codziennie" - z dn. 27-28 maja 2017, nr 1734 - "Dodatek Mazowiecki"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz