Nadranny koszmar poderwał mnie z łóżka na tyle skutecznie, że już nie byłam w stanie klapnąć ponownie. Szybko zatem wymyłam moje bardzo krótkie i przez to wygodne owłosienie, nałożyłam ciepłe ubranko, bo ranek choć krystalicznie czysty, miał prawie mroźny powiew i pojechałam do miasta na pchli targ. Od wakacyjnej wizyty zmieniło się tyle, że obie części targowiska, zostały zajęte przez sprzedawców. Analogicznie wyglądała frekwencja kupujących. Przyjemnie było popatrzeć na ludzi.
Znacznie skromniej prezentował się wybór towarów. Znowu 70 % to odzież używana. Lecz mimo szczerych chęci, nie znalazłam dla siebie ani spodni na jesień, ani bluzy. Większość niestety, to ciuszki dla dzieci. Były mikro stoiska z książkami i antykami, trochę używanych zabawek i tzw.: "mydło + powidło". Coraz mniej ciekawie to wygląda i nie zachęca do wizyt.
Tylko dwa kramy szczerze przykuły moją uwagę, bo dostrzegłam na nich wypracowane rękodzieło.
Tu charakterystyczna biżuteria Iwony i drobiazgi w technice dekupaż:
A tutaj bardzo różnorodny asortyment Jadwigi.
Porozmawiałyśmy chwilę i po raz kolejny usłyszałam od osoby zajmującej się rękodziełem, że legionowski rynek nie jest życzliwy takim rzeczom.
Nie wiem, czemu - miasto spore i blisko stolicy...
Oto moje skromne zakupy, które udało mi się wyłowić z morza jednorodnych towarów:
Jesienny komplet, kupiony na stoisku Jadwigi, choć nie ona jest autorką, urzekł mnie refleksyjnym klimatem i perspektywą. A także ceną ;-)
Wiele tygodni upłynie, nim znowu odwiedzę to targowisko. Pewnie dopiero około gwiazdki, jeśli życie nie wymyśli innego scenariusza i ciekawszej alternatywy ;-)
ha, ja oczyma wyobraźni widzę już ten Twój jesienny tryptyk jako rzeźby w pokoiku z jakimiś pannicami - oczywiście komnata umowna rzecz, byleby jasna a przyjazna...
OdpowiedzUsuńTeż o tym pomyślałam! ;-) Jesień minie, przerzucę się na wisiorek ze śnieżynką, a ten zestaw być może, być może...
OdpowiedzUsuń