Targowisko staroci na warszawskiej Woli, pomiędzy ulicami Ciołka, Obozową, Newelską i Księcia Janusza, istnieje całe moje życie. Od przełomu podstawówki i liceum, bardzo często poświęcałam niedzielne poranki, na wyprawy nie mające na celu zakupów,(bo te zawsze były w najlepszym wypadku symboliczne), ale na zetknięcie się ze światem minionego, co niezwykle pobudzało moją wyobraźnię. Oczywiście, że zostawiałam tam jakąś cząstkę kieszonkowego, lecz nabytki były proporcjonalne do moich młodzieńczych zasobów: używane książki i komiksy, gliniane naczynka w folklorystycznym stylu, czasem regionalna lalka, czy wybawiona Barbie do kolekcji.
Dla tak skromnego klienta, dużo większy wybór był wtedy na Bazarze Banacha, czy na dzikim targowisku pod Halami Mirowskimi.
Oba nie wytrzymały systemowej walki z ubogimi, dorabiającymi mikro handelkiem, do głodowych rent i emerytur. Dziś są tylko wspomnieniem...
Na Kole, udawało mi się jedynie "obłowić" w skromnych kramikach, rozłożonych na folii tuż przy samej ulicy. Na tych peryferiach, handlują zawsze ludzie najbiedniejsi. I tam właśnie można częściej niż na samym placu, znaleźć rodzynki na polską kieszeń, pośród ułożonych starannie, niczym na sklepowej wystawie, groteskowych rupieci.
Sama giełda staroci, ma bez wątpienia fantastyczną atmosferę. Nawet w czasach, gdy wszystko znajdziemy na wyciągnie ręki w odpowiednich zakładkach serwisu Allegro - od zabawek z epoki PRL - u po prawdziwe antyki, warto udać się na Wolę. W słoneczne dni, asortyment się mieni, połyskuje i prześwituje, jak w bajkowym skarbcu.
Lustra odbijają ludzi i przedmioty, głosy sprzedawców kuszą, klienci dyskutują tak z ekspertami, jak i cwaniakami - ot, prawdziwy jarmark perski.
Odkąd zmieniło się moje życie i opuściłam stolicę, brak mi tego miejsca na mapie własnych rozrywek. Koło nie zmieniło się za to wcale: nadal uwodzi różnorodnością towarów i intryguje wielością typów ludzkich; odstrasza zaś cenami wyższymi niż w Desie.
Organizatorem giełdy staroci jest WSS Społem Wola. Działa ona w każdą niedzielę od godziny 7 do 13.
Przy okazji zapraszam na mojego nowego bloga wszystkich tych, którzy lubią zieleń: Człowiek tu był. JA TYLKO DOKUMENTUJĘ. simran4.blogspot.com
Oj jak ja lubię takie klimaty :D
OdpowiedzUsuńU nas taka typowa giełda staroci jest tylko raz w miesiącu :( - ale to może i dobrze.
Zawsze jak tylko czas pozwoli staram się, chociaż połazić i popatrzeć.
Pozdrawiam :)
A jakie macie ceny? ;-)
OdpowiedzUsuńCo do tytułu, masz absolutną rację. Też byłam tam jakieś dwa tygodnie temu i ceny mnie poraziły. I choć było wiele fajnych rzeczy, to większość totalnie nie na moją bardzo skromna kieszeń...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :-)
Kiduś - toś ty była o 3 przystanki od mego domku, choć
OdpowiedzUsuńja wtedy za Wisłą w robocie :) ceny zaporowe, więc jestem
tak rzadko - ale i tak dotąd żałuję, że nie wróciłam po popiersie
ślicznotki z alabastrowymi lokami i fikuśnym kapelutkiem -
twarz miała tak szlachetną, że nadal tkwi w mej głowie :(((