Obiecałam swego czasu mojemu uczynnemu koledze, że zrobię mu anielski upominek. Choć światopoglądowo wodzimy się za bary niczym dwa byki, a ja jak przystało na czarownicę ;-) jestem oporna na nawracanie, plus konserwatywne teorie, chętnie przysiadłam przez 3 kolejne dni i zwykłą, surową deseczkę pod kuchenny zdzierak, zmieniłam w taki oto drobiazg:
Burzliwe emocje opadły aż do następnego razu, zapewne, gdy znów uwikłamy się w akademicki spór. A deseczka po rewitalizacji z pewnością udźwignie na sobie nie jeden obiektywny kalendarz.
To już wieczór po twórczej po pracy....
Wieczór po twórczej pracy - najlepszy :D
OdpowiedzUsuńŚwietnie wyszła Ci ten prezencik :)
sama nie lubię takich kalendarzy (trzeba je codziennie zrywać i nie ma obrazków)
od kilkunastu już lat, kalendarz na ścianę musi być z kotami (co miesiąc inny)
Pozdrawiam serdecznie :)
O, u mnie zdzieraki miały swoją żywotną historię! Aż jedna chwila zatrzymała czas i parę lat ich nie było wcale. Ale w nowym mieszkaniu reaktywowałam ten zwyczaj, choć bywa, jeden dzień wisi ... dni kilka ;-)
UsuńDuże kalendarze też zawsze były u nas z kotami!!! A później przez dekadę przychodziły kalendarze z National Geographic dla wytrwałych prenumeratorów.
Teraz NG nie czytam, bo nie mam z kim komentować tekstów, więc kalendarze kupuję takie za 6 zł, by wspomagać rodzimą firmę poligraficzną.
Dziękuję za odwiedziny.
:-)
ciekawy prezent - choć światopoglądowo mi obcy - doceniam estetykę i trud wykonania tegoż... kalendarze kupuję wąskie z cudnymi roślinami (ostatnio zioła) - tak, by mi potem służyły za zakładki do książek oraz do dekorowania pokoiku lalom...
OdpowiedzUsuńwieczorowe pełne zadumy zdjęcie - zachwyca mnie prostotą i kotem też...
Mnie też to światopoglądowo obce bardziej niż plemię amazońskie, ale na zamówienie mogę wykonać nawet gadżet z Putinem ;-)
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie zawsze wysoka cena ładnie wydanych kalendarzy. Toż to nie Matejko!