Moja wrażliwość na estetykę, jaką zaraz tu przedstawię, zaczęła się pewnie od zapatrzenia w Hanię - przedwojenną, papierową laleczkę z dzieciństwa Babci, której w ubiegłym roku poświęciłam obszerny wpis. Zainteresowanych odsyłam także do tekstu: "Przedwojenne aniołki", bowiem pokazuje ten sam nurt.
A zatem, od Hani bierze swój początek moje nieprzemijające wraz z dzieciństwem zauroczenie lśniącymi, papierowymi, wytłaczanymi formami.
Miałam szczęście już w drugiej klasie szkoły podstawowej, kiedy to otrzymałam niezwykły prezent od mojej przyjaciółki Ani.
Powiedziała mi, iż rzeczy te, ma od swojej babci i zapewniała, że są naprawdę bardzo stare. Już jako kilkulatka potrafiłam ocenić, że przyjaciółka mówi prawdę. Pożółkły, wytłaczany papier, zdradzał wiek i wykluczał wszelkie podróbki. Zresztą w latach schyłkowego komunizmu o klonach tego rodzaju nikomu się nie śniło. Swe triumfy święciła estetyka Smerfów i Kaczora Donalda, lepiej lub gorzej reprodukowanych na rzemieślniczych naklejkach, czy okładkach zeszytów. Delikatność twarzyczek w stylu retro, odnosiła do jakiegoś lepszego świata, którego się nie znało, ale przeczuwało mgliście jego istnienie.
Ów świat, odnalazłam dobrą dekadę później w ... Norwegii :-) Nie tylko metaforycznie, ale i dosłownie, bo tam właśnie nadal dzieci zbierają wytłaczane plansze z bajkowymi ilustracjami, przedmiotami, zwierzętami i aniołkami. A wszytko to, obowiązkowo w subtelnym, stylu lat dwudziestych XX wieku. Nie udało mi się dowiedzieć, czy hobby to kwitnie nieprzerwanie, czy może zostało reaktywowane. Nie wiem także, czy grafika jest kopią dawnych wzorów, czy tylko umiejętnie je naśladuje?
A jednak istnieje spora różnica pomiędzy przedwojennymi obrazkami i ich replikami (aniołek z lewej strony i aniołek w gwieździe). Stary papier, choć pożółkły jest znacznie grubszy; to właściwie tekturka i żeby było zabawniej - kolory sprzed kilkudziesięciu lat są dużo intensywniejsze od tych z lat '90 XX w., drukowanych na najnowocześniejszych laserowych drukarkach :-)
Przechodzony album z garstką obrazków, dostałam od dziewczynki sporo młodszej i jak wszystko, co mnie zaciekawiło i odnalazłam w tym jakąś wartość, przetrwał w moim przepaścistym, magicznie pojemnym mieszkaniu do dzisiejszego dnia.
Gdy pod koniec ubiegłego roku, udało mi się kupić na Allegro kilkanaście przedwojennych aniołków na choinkę, Babcia zaczęła wspominać plansze, które kupowały wraz z siostrą i wykorzystywały głównie do robienia świątecznych ozdób. Plansze te, składały się z powtarzalnych, połączonych ze sobą elementów. Babcia najlepiej zapamiętała gwiazdki.
I właśnie pod wpływem tych opowieści, zaczęłam patrolować bez większej nadziei antykwariaty na Allegro. Nie trwało to długo, więc tym bardziej nie uwierzyłam własnym oczom. Bo przed nimi pojawiło się przynajmniej 10 wzorów: aniołki, zwierzęta, róże, archaiczne samoloty. Poczułam się, jak przeniesiona w czasie i z ekscytacją zadzwoniłam do Babci. Później musiałam tylko nagimnastykować umysł i dokonać wyboru. Ponieważ kosztowały po 20 zł, zdecydowałam się próbnie na 2. I jestem nimi, po prostu zachwycona! Urzeka w nich realizm rysunku, oraz ciepło zarówno postaci, jak i przyrodniczych scenek rodzajowych.
Ale niemal w tym samym czasie, odkryłam w stolicy nowo otwarty sklep skandynawski, w stylu "1001 drobiazgów". Tu już odbyłam nie tak odległą podróż w czasie, bo od mojego pobytu w Norwegii, świat nam się przesadnie zglobalizował, zatem trudno o większą oryginalność. Dużo z tych rzeczy, które ujęły mnie jako dziewczynkę, mogę kupić dzisiaj bez problemu w Polsce. A jednak... coś mnie zaskoczyło. Coś, czego nie widziałam tu nigdy wcześniej. Nieoczekiwanie, znalazłam wielki wybór współczesnych planszy, przepięknie nawiązujących do tych dawnych. Odbite wprawdzie na cienkim, ale dość solidnym papierze, do tego tam, gdzie motyw pozwolił - ozdabia je opalizujący brokat. To także nawiązanie do pierwowzoru. Nawet na moich przedwojennych aniołkach na choinkę, widnieje jeszcze prastary połysk srebrnych drobinek. Koszt planszy: 3 zł.
mój tatko nazwałby to kiczem doskonałym - bo podczas naszej jakże wysublimowa-nej dysputy wytłumaczył nienaumianej 40latce, iż kicz to coś przesadnie a rozmyś-lnie wystylizowanego - niemniej jednak z ogromnym ładunkiem urody i wdzięku...
OdpowiedzUsuńnawet pokusił się o przybliżenie źródłosłowu - z dalekich Niemiec...
a ja głupia obawiałam się tego określenia :D
muszę poszperać w książkach w bibliotece - jakiś czas wstecz miałam niekłamaną przyjemność obcować właśnie z takimi malunkami - coś o pocztówkach publikacja...
Przeszukałam cały internet za wytłaczanymi główkami aniołków ze skrzydełkami. To jedyne miejsce gdzie je znalazłam. Chciałabym zrobić replikę. Proszę o kontakt.
OdpowiedzUsuńProszę wobec tego napisać na maila, do którego codziennie zaglądam: kate_kasjanowicz@wp.pl. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń