No, tak. Wprawdzie już miesiąc po zimowych świętach, ale wtajemniczeni mawiają, że do 2 lutego, wypada trzymać choinkę, zaś dla tych, którzy mają problem, aby rozstać się z gwiazdkowym wystrojem, pozostaje "deadline" - termin do końca karnawału. Zatem mam jeszcze trochę czasu, by poruszyć temat ściśle sezonowy, tym bardziej, że po grudniowej wiośnie z pąkami na drzewach, zawitała wreszcie sroga zima z koksownikami na ulicach. Szczęściem ogromnym postawiono mi cudowny koksowniczek w połowie trasy, na przystanku z którego przesiadam się codziennie w drodze do pracy. Kto by pomyślał, że akurat mnie kopnie takie wyróżnienie? :-)
Wspomnianą paczkę odebrałam z poczty dopiero w minionym tygodniu, w panice, że mi ją w końcu odeślą do adresata. Zakupu na Allegro dokonałam już po nowym roku, nieco przypadkowo zaglądając z czystej ciekawości do Sprzedawcy, od którego nabyłam prezentowane niedawno przedwojenne aniołki. Choć już po Trzech Królach, ale u niego na internetowej aukcji, ocalało nieco choinkowych świecidełek... I dziś znów będzie trochę sentymentalnie. Bo do owych aniołków, otrzymałam wtedy również i taką gwiazdę.
Oczywiście, co kto lubi... Wielu powie, że to kicz, w porównaniu ze szpicem rarytasem (podobny widziałam kiedyś w Muzeum Etnograficznym w stolicy) upolowanym za zaledwie 6 zł! Szpic jest nie tylko unikalny, ale i rozmiaru wołu: ma aż 40 cm.
Ale ja tę gwiazdę ujrzałam w Veritasie koło mojego domu w latach przedszkolnych. Ciężki to był czas. Tylko nielicznym wtedy się przelewało, trudno zresztą orzec, co się mogło w latach tzw.: "głuchej komuny" przelewać, skoro panował ogólny niedobór. Niekiedy coś się pojawiało i dorośli z poświęceniem, na które moje pokolenie chyba już by się nie zdobyło, tkwili w ogonku do momentu wyczerpania towaru.
Po gwiazdę kolejka się nie ustawiła. Może dlatego, że za dużo było w niej czerwieni.
- Jak ruska - mruknęła Babcia, pragnąc najwyraźniej mnie zniechęcić.
Lecz nie było to łatwe, bo w oczach dziecka, plastikowe pseudo kryształki urosły do rozmiaru klejnotów, tym bardziej, że gwieździe na czub choinki, towarzyszyły w zestawie małe gwiazdki witrażowe.
Ech. Ruskie, nie ruskie. Były po prostu zwyczajnie drogie i chyba to przeważyło, że ich nie kupiłyśmy. I nie wiem, czemu - bo jak pisałam, kolekcję ozdób choinkowych, mam wprost muzealną - właśnie te gwiazdy utkwiły mi na resztę życia w pamięci. Dlatego tak miłą niespodzianką, była owa "czerwona", która wtedy dotarła do mnie w paczce z aniołkami. Ale jakim zaskoczeniem była następna aukcja na której za kilkanaście złotych, bez wysiłku, wylicytowałam 2 pudełka bombek, w tym garść różnych gwiazdek...
Oczywiście, te witrażowe wzruszyły mnie najsilniej. I chociaż nie wszystkie są w stanie idealnym, postanowiłam wyłuskać "kryształki" z takiej, która jest najbardziej uszkodzona i wkleić je w pozostałe z mniejszymi ubytkami :-)
Bardzo swojskie są też dla mnie te perłowe bomby w kolorowe ciapy.
Sama taką mam i szalenie ją lubię:
A to już dwa stare kotki. Żółty stoczył walką z czasem i zgubił ucho. Nie wiem, czy będę go naprawiać, czy dla żartu zostawię w takim stanie. Nigdy nie widziałam ich na żadnej spotkanej choince. Datuję je intuicyjnie na wczesne lata '80 XX w. Ale mogą być jeszcze starsze.
Inne czasy, inne ceny, całkiem inny świat... Na dobrą sprawę, wcale nie tak odległy kalendarzowo...
Miło pomyśleć o tym, że "odzyskałam" dziecinne gwiazdki. A jeszcze milej stwierdzić, że nadal mają dla mnie magię, mimo doświadczenia totalnej utraty dotychczasowości. Ale jak widać na tym drobnym przykładzie, pamięć i serce, to sejf, którego nie naruszą żadne okoliczności!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz