Właściwie samo centrum Warszawy, choć nieco na uboczu. Wilcza 26, to adres dla starych mieszkańców, lub tych, którzy zabłądzą tu po drodze. Aż nie chce się wierzyć, że w mieście, gdzie zaślepienie modernizacyjne gniecie każdy przejaw minionego, pyszne, nadęte marki wygrywają z tradycyjnymi, skromniejszymi - ostało się jeszcze takie miejsce.
Pasmanteria nie ma swojej nazwy. Jej historia sięga SPHW (Stołeczne Przedsiębiorstwo Handlu Wewnętrznego - aż musiałam do Internetu zajrzeć, by ustalić ten skrót :-), ot czas, biegnie). W 1990 r. została sprywatyzowana i funkcjonuje na własny rachunek. I całe szczęście, że jeszcze trwa! Pewnie niewiele doświadczyła zmian na przeciągu ostatnich trzydziestu lat i w tym tkwi jej siła. Ma duszę i czar kameralnych sklepików mojego wczesnego dzieciństwa.
Już na wejściu, magicznym sposobem, cofamy się w czasie...
Wewnątrz znajdziemy mnóstwo koralików, guzików, małych agrafeczek, wstążek i zatrzasek. Oprócz tych skarbów, samo miejsce przez swój charakter, też stanowi swojego rodzaju klejnot.
Są też ubrania, raczej dla osób w dojrzałym wieku i to solidnie wykonane...
Dla miłośników ręcznych robótek i tych, którzy chcą sobie przypomnieć nieco starszą Warszawę - wyprawa, obowiązkowa!
chciałabym tam iść :)
OdpowiedzUsuńA mnie się marzy jeszcze wyprawa z lustrzanką analogową i czarno białym filmem...
OdpowiedzUsuńTakie miejsca mają klimat! Tego rodzaju sklepy pamiętam z dzieciństwa. Ja w swoim mieście mam także taką magiczną pasmanterię. Wszystko wygląda, jakby było zamrożone w peerelu - od samego pawilonu handlowego, w którym składzik się znajduje, przez sposób eksponowania produktów, do pań sprzedających :) Ale niekiedy dostać tam można prawdziwe perełki w przystępnej cenie.
OdpowiedzUsuńNo, właśnie, panie sprzedające też są często przeniesione z tamtej epoki :-) Mimo tego, czuję się w takich miejscach bardzo swojsko, może właśnie przez praktykę z dzieciństwa :-) Mam też świadomość obcowania ze skansenem. Takie przybytki będą odchodzić z naszego świata, jak starzy ludzie...
OdpowiedzUsuń