Dawno już miałam zaprezentować te dwie kolorowe skorupki, ale wciąż dzieją się rzeczy wymagające mojego pełnego zaangażowania. Zatem lepiej późno, niż jeszcze później.
Zwłaszcza, że większość rzeźb i rzeźbek, nad którymi obecnie pracuję, spożytkuję na upominki, więc pewnie przedstawię je dopiero pod koniec grudnia, coby nie uprzedzić faktów i adresatom dać szansę nacieszenia się niespodzianką. Będzie znowu przerwa w ceramicznej prezentacji. A dziś? Na pierwszy ogień, zgodnie z chronologią zdarzeń, idzie ryba.
Niestety drugi wypał (szkliwo) pozbawił wypieszczoną, chronioną rybę, kawałeczka ogona na samym dole. Widać było jej to pisane...
Ale za to jakie ma kolory!
A tu już talerz z innymi przygodami:
Po pierwsze, gdy go robiłam miesiąc temu, dopadła mnie w trakcie obłędna migrena. Słaniałam się więc i pokładałam na stole, a każdy listek (bo owoce dłubałam jeszcze w pełni formy), okupiłam bólem jak po ciosie maczugą. Rzeźbiłam więc z najwyższym wysiłkiem, pod koniec już całkiem na wyczucie, gdyż skupienie wzroku w jednym punkcie przestało być możliwe. Szczęście, że zostałam odwieziona do domu. Gdyby nie to, chyba ległabym na chodniku ;-). Oto przykład sztuki, powstającej w dosłownym cierpieniu ;-)
Drugą przygodę miał talerz, a ja razem z nim już w trakcie wypału. Niezawodne szkliwo w kolorze seledynowo - zielonym w ciemne kropki, choć nakładałam je bez zakłóceń natury fizycznej, spłynęło praktycznie do zera i musiałam malować tło drugi raz. Poprawiałam też owoce róży i ostatecznie mamy efekt jak poniżej:
Przy okazji zapraszam na mojego drugiego bloga wszystkich tych, którzy lubią zieleń: Człowiek tu był. JA TYLKO DOKUMENTUJĘ. simran4.blogspot.com
Ryba jest niesamowita!!! Pięknie Ci wyszła. Talerz też super i wcale nie widać, że cierpiałaś przy jego tworzeniu. Mam w domu migrenowca więc wiem jaki to koszmar...
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny i miłe słowa :-)
OdpowiedzUsuńTwoja ceramika jest fantastyczna :) Może nie jestem znawcą, ale obie rzeczy za to mogłabym mieć... A co do migren, to w stu procentach rozumiem, znam je od kilkudziesięciu lat...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :-)
Ja myślę, że moja ceramika dopiero się rozwija ;-) Ale wciąż nie mogę się nacieszyć, że znalazłam kolejne twórcze zajęcie, które w przeciwieństwie do innych - odpręża zamiast męczyć ;-).
OdpowiedzUsuńMigrenowego horroru szczerze współczuję...
Pozdrawiam serdecznie!
dobrze, że siedzę, bobym się zachwiała - jestem wprost zachwycona Twą
OdpowiedzUsuńwyobraźnią i efektem rąk Twych - potwór morski świetnie prezentuje się
również poprzez tło, jakie zastosowałaś - a talerz - każdy detal nadaje się
do kontemplowania - motyw baaardzo dzikiej róży moim ulubionym, więc
sama pojmujesz... trwaj w tym dziele, o Artystko!!!
Zgadzam się z Inką, ryba jest fantastyczna. Ma się wrażenie, że nadal płynie, jakby chciała nas wciągnąć w głębiny i poprowadzić za sobą.
OdpowiedzUsuńObie prace są piękne, ale zastanawiam się, co jest trudniejsze: lepienie takich ryb, czy rysowanie takich roślin. Ja bym nie potrafiła, więc pozostaje mi tylko podziwiać.
Coś czuję, że powinnam zmienić szablon u siebie, bo gdy dziś odkryłam tego bloga, okazuje się, że mamy taki sam ;)
Pozdrawiam