To jeden ze starszych sklepików w tej części Chmielnej, która przylega do Nowego Światu. Znajduje się na samym jej końcu, tuż przed ulicą Szpitalną. Ostatnia, najładniejsza na tym odcinku brama, w której lśnią jeszcze wieczorem, wypchane towarem, oszklone gabloty, jak wizytówki, niewidocznych na pierwszy rzut oka, ciekawych miejsc z ciekawym towarem.
Mnie jednak interesuje ten jeden, pod szyldem: SKLEP Z GUZIKAMI - JOANNA KAJKA. To w nim, już jako nastolatka robiłam pasmanteryjne zakupy. I choć miałam kilkuletnią przerwę w zapotrzebowaniu na takie artykuły, ze zdziwieniam jakiś czas temu odkryłam, że maleńki, ale pojemny do granic praw fizyki sklepik, istnieje nadal mimo, że od 1994 roku, zmieniło się wokół niemal wszystko, nie licząc murów coraz bardziej sypiących się kamienic.
Po proporcjonalnych do rozmiaru wnętrza z niskim stropem, kolorowych jak mozaika schodkach, wchodzimy do pasmanteryjnego raju, gdzie zajęty jest praktycznie każdy centymetr.
Wybór towaru w zestawieniu z kubaturą robi wrażenie! No i co jeszcze ważniejsze - ceny są niższe, niż w konkurencyjnej pasmanterii, kilka ulic dalej, za Domem Braci Jabłkowskich.
Znajdziemy tu wszystko, zarówno dla początkujących, jak i zaawansowanych krawcowych. Jest to też atrakcyjny przystanek w śródmiejskiej pogoni, dla artystów zajmujących się rękodziełem.
Przemiła, znająca się na rzeczy, umiejąca doradzić, pani Małgorzata, do woli wyciąga wciąż nowe szpulki i tasiemki... Ze swoim ciekawym życiorysem, pasuje do tego działającego na wyobraźnię miejsca.
I chociaż wpadam po zatrzaski, sznureczki, tasiemki, niezliczoną ilość razy, nawet już po wyprowadzce z Warszawy, dopiero wczoraj postanawiam udokumentować pasmanterię. W samą porę: mój wierny przyjaciel podróży, reporterskich przygód, spotkań z niezwykłymi ludźmi, pan Aparat - zdecydował się tam właśnie, wydać swoje ostatnie tchnienie...
Tego rodzaju sklepiki zazwyczaj są bardzo barwne i przyjemnie działają na zmysły, ale ten ma dodatkowo wewnętrzne ciepło. Kilka lat temu, znalazłam się przelotem w podobnym miejscu, choć bardziej nastawionym na sprzedaż gotowej biżuterii. Lecz atmosfera i umiejętność zagospodarowania każdego centymetra, były podobne. Zresztą - wystarczy spojrzeć:
Gdzieś w Macon...
Tymczasem, mnie póki co, nie po drodze znowu do Francji. Będę więc nie raz jeszcze wpadać po tasiemki, zatrzaski i maleńkie różyczki do Warszawy :-)
Na Stadion Dziesięciolecia w czasach jego handlowej świetności bałabym się pójść, nawet jego zdjęcia w poprzednim poście wzbudziły we mnie grozę, więc tym bardzie obrazy ze Sklepiku Pasmanteryjnego działają jak balsam na duszę :-) Świetne miejsce. Kilkanaście lat temu znałam kilka takich sklepików w piwnicach przedwojennych kamienic Szczecina, które niestety zniknęły w obliczu coraz to nowych Centrów Handlowych. Takie czasy: nie jest gorzej ani lepiej, jest po prostu inaczej.
OdpowiedzUsuńDobrze powiedziane: INACZEJ. Ot, co :-)
OdpowiedzUsuńFajnie, że napisałaś o tym sklepiku :) To nie moja dzielnica, ale się tam wybiorę z ciekawości. Poza tym kocham te małe sklepiki i mam nadzieję, że ocaleją mimo tendencji do 'molochizmu' i 'cenrtumowizmu' !!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)