środa, 14 września 2016

Nie taki straszny PRL. Jak pożegnałam dzieciństwo. Część 1.


Pewnego dnia, świat spadł mi na głowę. I gdy tak wiele legło w gruzach (a nie mogłam przewidzieć, bo niby skąd, że to dopiero prolog do kolejnych tragedii), wzięłam się za porządki w życiu. Najpierw te materialne. Wydobyłam z czeluści babcinej piwnicy i własnej antresoli, moje zabawki. Bo choć swe dzieciństwo mogę ostemplować wieloma znakami zapytania, a czasy ogólnie były specyficzne, nie jestem w stanie narzekać na brak zabawek! I cokolwiek mówi się dziś młodszym pokoleniom o epoce PRL -u, nie wierzcie w te puste półki. One były owszem, ale tylko w Stanie Wojennym. Jasne, że nijak ma się to do współczesnego zalewu towarów. Lecz zabawek nie brakowało. Naszych, rodzimych, zazwyczaj bardzo trwałych i do tego starannie wykonanych, mimo ciągłych niedoborów tworzyw. Kiedyś można było zbudować markę tylko na solidnym produkcie, a nie na jednorazowym badziewiu. Choć, oczywiście, szmira też była powszechnym zjawiskiem...
Nie przelewało nam się nawet, jak na tamte skromne, mało wyszukane czasy. A jednak zabawek z każdej dziedziny miałam tyle, ile chciałam. Owszem - bezskutecznie wzdychałam do tych z Pewexu: lego, żelaźniaków, Monchhichi... Cóż, produkty totalnie poza naszym zasięgiem i nie raz trzeba było ratować się repliką, jak w przypadku tych małpek...




To, co odróżniało naszych producentów od dzisiejszego złodziejskiego Chińczyka, to własne opracowanie istniejącego tematu. Można było ściągać, inspirować się ambitnie lub nie, ale nie było mowy o pirackiej kopii firmowego produktu, bez sygnatur i z przekształconą nazwą oryginalną! Ten tupet, to domena XXI wieku...
Wszystko, co wypuściły na rynek kreatywne spółdzielnie rzemieślnicze, było w zakresie ręki i kieszeni mocno przeciętnego Polaka lat '80 XXw.  




(Sklep jako miejsce pracy inspirował mnie ogromnie. Różnorodni klienci, towary, pieniądze... Dlatego bardzo się ucieszyłam, znajdując pod choinką wagę. Ale plastikowe odważniki, rozczarowały mnie okrutnie! Po Mamie miałam miniaturowe odważniki mosiężne. Tylko one przetrwały po dziś dzień. Sama waga, choć o pięknym kształcie, była z plastiku. Do zabawy, dostałam zaledwie jej smętne resztki. Pamiętam kolory - jasno chabrowy i czerwony...)




(Po pierwszym lecie na wsi, zachwyciłam się krowami ;-). Wiecznie zapracowana Mama zleciła zakup takiej zabawki bardzo mobilnej Babci, która nie dość, że z racji własnej firmy przemieszczała się samochodem, to jeszcze wyjeżdżała "ZAGARNICĘ"!!! - oczywiście do państw bloku wschodniego:-) ...



Zwierzę kupiła mi w Polsce, w Smyku. Ucieszyłam się bardzo, ale zareklamowałam brak wymienia.
"Nie narzekaj", usłyszałam. "To jest byczek, chłopiec!". Cóż, musiałam wybaczyć ten mankament. W końcu nikt nie jest doskonały... Nazwałam go Fernando)




(Pamiętam, że butelka z mlekiem o podwójnej konstrukcji, miała w środku biały płyn. Rozlewał się po ściankach w zależności od kąta nachylenia. Wyglądało to realistycznie. Można było jeszcze nabyć butelki z kolorową cieczą i naklejką: "sok". Nad pionowym napisem, zamiast krowiej głowy występowały owoce. Niestety czerwony, lub żółty płyn z upływem czasu tak samo doszczętnie wysychał...)  











Zaliczałam się do małoletnich osób, szanujących swój dobytek, skutkiem tego stał się mimowolny zbiór przedmiotów w bardzo dobrym stanie.
Ogarnęła mnie irytacja. Zasypana życiowym gruzem, nie potrafiłam ze spokojem patrzeć na te artefakty dzieciństwa. Cynicznie lśniące (tak, jak je włożyłam przed laty do kartonów, żegnając jakiś etap życia) "spoglądały" na mnie i to, co zgotował mi los. Bez sentymentu, wystawiłam niemal wszystko na Allegro, rozgrzeszona (a może zmotywowana) brakiem dzieci. Za uzyskane pieniądze, kupiłam dużo innych, potrzebnych mi i dających wtedy radość rzeczy. Pewnie, gdym przewidziała niemal nagłą śmierć Mamy, zostawiłabym to, co otrzymałam od Niej. Ale nie przewidziałam ani tego, ani innych zdarzeń... Więc zostały mi tylko robocze fotografie, pstryknięte niedbale w celu handlowym.
CDN...

12 komentarzy:

  1. Miałaś sporo fajnych zabawek, nie wszystkie dzieci miały. Choć ja jak głupia kupowałam moim dzieciom, co tylko mogłam, kierując się zasadą "ja nie miałam, niech one mają". Potem wiele z nich pomaszerowało do przedszkola, a nieliczne do starszej wnuczki. Bardzo maleńka część zachowała się do dziś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, miałam strasznie dużo zabawek. Ale po pierwsze pamiętam, że nigdy nam się nie przelewało, zatem sugeruję, że musiały być tanie.
      Po drugie dużo moich rówieśników miało te konkretne modele, często u kogoś właśnie coś wypatrzyłam, albo pojawiała się nowa dostawa w szkolnej świetlicy i na tej podstawie zaczynałam błagać o zakup.
      Po trzecie Babcia prowadziła małą firmę i miała samochód (jakże proste i oczywiste było to wtedy!)więc objeżdżała różne domy towarowe. Miała też znajomości z racji tego. Może dzięki temu, miałam te wszystkie zabawki, słodycze i ubrania dostępne na polskim rynku. Pewnie, że był to Wedel, a nie Milka i Sofix, a nie Adidas, ale każdego było wtedy stać na nowe. Choć ja lubię współczesne ubrania z SH.

      Usuń
  2. Ale cuda puściłaś w świat ;/ pieska nie oddałabym za żadne skarby :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, też bym nie oddała, ani wcześniej, ani teraz. I jak przez mgłę pamiętam, że mimo ówczesnej furii pozbywania się pamiątek przeszłości, on ostatecznie został, razem z psem kraciastym i jakimiś gumowymi. Ale szukać mogę tylko u Babci.
      Wiesz, żal mi tego teraz, tego symbolicznego łącznika ze wszystkim co straciłam nagle, z pozytywnymi emocjami dzieciństwa. Ale ocalał jakiś ułamek, zostawiony świadomie. Lepsze to, niż nic...
      Zresztą pamiętam emocje, gdy kupowałam za to wymarzone płyty, lalki, ciuchy. I to było bardzo pozytywne.

      Usuń
  3. Aż łezka się w oku kręci. Powracają wspomnienia. Też miałam taką małpkę ssącą kciuk. I taką samą butelkę z "mlekiem" oraz metalowe talerzyki i sztućce. Niestety wszystko przepadło, wtedy nikt nie myślał, że dziś mogą to być skarby.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj na moim blogu :-)
    U nas wszystko się szanowało i niechętnie wyrzucało, więc świadomość posiadania skarbów, była we mnie od zawsze. Ale później nadszedł moment prywatnych rozrachunków i zrobiłam czystkę dużo większą, niż zrobiłabym teraz.
    Niesłychany był realizm tych dawnych zabawek mimo braków tworzyw do ich produkcji. Patrząc teraz na te owalne kształty, przesłodzone kolory, mogę się tylko w czoło popukać z politowaniem ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pamiętam jeszcze z tamtych czasów materiałowe żmijki z kępką futerka na głowie i maleńkie gumowe laleczki z wielką głową. To były czasy prawdziwej zabawy, biegało się po podwórkach i siedziało na trzepaku, a nie z nosem w smartfonie.

      Usuń
  5. Taaak! Żmijki i ja pamiętam, sprzedawano je w sklepiku vis a vis mojej podstawówki! Zrobione z lśniących, tęczowych materiałów, były mym marzeniem. Ale niestety, zaistniały już dobre 2 - 3 lata, od czasu nabycia prezentowanych w poście zabawek. To był ten okres, gdy musiało pogorszyć się nam finansowo, albo zabawki już zdrożały, bo otrzymałam zakaz nabycia żmijki nawet za własne kieszonkowe (powód: zbędne marnotrawstwo!). A ponieważ wszyscy zainteresowani mieli po kilka sztuk - uszyłam sobie własną wersję, (wypychając watą wzorzysty pasek od szlafroka) i to całkiem sprawnie. Dzieci były wtedy bardzo kreatywne... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. PS. A tych laleczek nie pamiętam za to w ogóle! ;-(. Chyba, że masz na myśli statyczne Afroamerykanki z turbanem na głowie...

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie, to były takie ok. 6 cm miękkie laleczki z obracanymi rączkami i nóżkami grubości zapałki i dużą głową z uczesaniem w koczek, ubrane w prowizoryczne sukieneczki.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie znam, pierwsze nawet słyszę!! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. zawsze chętnie bawiłam się takimi
    akcesoriami u kogoś - bo swoich nie
    miałam - ale bąka mi Rodzice kupili,
    bo Ich uprosiłam, choć uważali, że
    jestem za duża i na niego i na lale -
    jednak 2-3 się doczekałam :DDD

    OdpowiedzUsuń