czwartek, 11 czerwca 2015

Robaczywe naszyjniki i nie tylko...


Nie było mnie jakiś czas, bowiem życie niemożliwie przykręciło śrubę... Po śmierci Padlinki, choć kilka tygodni już minęło, nadal tkwię w zawieszeniu i odpieram inne trudności. Smutny, gęsty czas sprzyja za to jednemu - rzeźbie.
Powstało trochę różnorodnych rzeczy, inne są w fazie tworzenia. Niektóre mogę Wam zaprezentować. Pozostałe doczekają się odrębnych wpisów....
Poniższe figurki są już wypalone, trzeba je tylko poszkliwić:





   Zawsze kochałam gryzonie, a już najbardziej myszy. Przy okazji napiszę o tej miłości. Kto widział moje rysunki, obrazy, czy choćby wpadła mu w łapki ma książka - wie, że żywię też namiętność do grzybów i uważam je za bardzo inspirującą, niesamowitą formę, wygenerowaną przez najwspanialszą designerkę pod słońcem: Przyrodę! ;-)

Nieco groźny kot zrodził się pod wpływem nie pierwszego już powrotu do jednej z najgenialniejszych, jeśli w ogóle nie najlepszej książki S. Kinga: "Smętarz dla zwierzaków". Zbyt łatwo zaszufladkowana w dzisiejszej pop kulturze jako horror, jest w istocie traktatem filozoficznym o przemijaniu i buncie wobec śmierci, ubranym w kostium powieści obyczajowej, ewoluującej w dramat.







A tu już naszyjniki:









Kobiecy i z fantazją. Bez metalowego zapięcia, wiązany na karku, nie wystraszy nawet alergika ;-) Długość: 55 cm. Sama ważka to: 4,5 cm x 8 cm.

Ale mnie osobiście bardziej podoba się ten krótszy i lepiej mi z nim na szyi:







Długość, łącznie z zapięciem: 39 cm. 

Inny nocny motyl, tym razem jako nieduża zawieszka na ścianę, poleciał do jednej z moich Koleżanek. Pierwotnie zastanawiałam się, czy nie przykleić go do bambusowego patyczka i nie uczynić dekoracją doniczki. Lecz zmieniłam plan: 




Skopiowałam też, z nudów chyba, projekt sprzed 4. lat. Kolczyki z kotami i rybim szkieletem. Znalazłam jeszcze materiał i formę. Choć spore, są naprawdę lekkie:





Nie próżnowałam w trudnym dla mnie czasie. Ale uczyniłam go przynajmniej czasem wykorzystanym pożytecznie. Zawsze to jakiś zysk w przestrzeni straty... 

6 komentarzy:

  1. tak jak do myszy mam sentyment i tkliwe uczucia
    tak ciemki mnie wręcz fascynują!
    a trójbarwny sznur w mym ulubionym zestawieniu
    kolorystycznym - przyciąga wzrok!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważyłam, że jest jakaś prawidłowość w sympatii do pewnych zwierząt. Ludzie, którzy lubią gryzonie, często lubią też ćmy i/lub żaby. Ci, którzy lubią koty, lubią także żaby. Miłośnicy psów, wolą ważki albo motyle ;-) A ja lubię każdego zwierza! Najmniej - człowieka ;-)))

      Usuń
    2. gryzonie, ćmy, ważki, żaby jak najbardziej, psy i koty -
      a ptaki, gdy można je obserwować nieskrępowane -
      kolejność przypadkowa, na jej podstawie raczej sobie
      nie odtworzysz piramidy mej sympatii do żywych istot :)

      a człowieka - no cóż, czasem najtrudniej polubić :)

      Usuń
    3. Najtrudniej i z wyrzeczeniami względem siebie samej ;-)

      Usuń
  2. Przykro z powodu Padlinki. Znam to uczucie :(
    Bardzo jestem ciekawa, jak wyjdą te nowe figurki po szkliwieniu. Wg mnie to fascynujący proces, wszytko się zmienia i nabiera życia.
    A ciemki świetne są.
    Pozdrawiam ciepło :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za odwiedziny :-)
    Czasem to życie szkliwionych rzeczy jest nieprzewidywalne. Bywa, że coś spłynie, coś wejdzie w reakcję z sąsiednim szkliwem, a nawet ja sama malując kilka przedmiotów na raz, umoczę pędzelek nie w tym słoiczku, co trzeba ;-)
    Padlinka ma swoją rzeźbę, która pojawi się w następnym wpisie...

    OdpowiedzUsuń