poniedziałek, 3 września 2012

Spotkania z CEPELIĄ na CHMIELNEJ - cykl dorocznych imprez



Po raz pierwszy plenerowa Cepelia na Chmielną zawitała 3 lata temu. Wtedy jeszcze tam mieszkałam, niemal vis a vis tej stacjonarnej, będącej jedną z nielicznych wizytówek dawnej Chmielnej, nim stała się zapyziałym szlakiem mało udanych knajpek, które nawet nie starają się naśladować blichtru swoich sąsiadek z Nowego Światu. Nie sądziłam, że kramiki z ludowym rękodziełem i tym tylko w luźny sposób czerpiącym z folkloru, oraz unikalnymi, regionalnymi smakołykami, wrócą w kolejnych latach. I dobrze, że coś tak oryginalnego, kolorowego, a przy tym nawiązującego do polskiej tradycji, znalazło swe miejsce w przestrzeni ścisłego Centrum. Coś, co może wywabić z domów niedobitki mieszkańców, trwające z uporem w prywatnych kamienicach, a co ważniejsze: zwabić turystów, jeśli ci, jakimś cudem zboczą z Traktu Królewskiego. W tym roku, dodatkowo zagościły z wiadomych względów, motywy ukraińskie. Kto jeszcze nie był, powinien wybrać się koniecznie, bo we wrześniu czekają nas jeszcze dwa folkowe spotkania: z regionem świętokrzyskim (8 - 9 IX), oraz warmińsko mazurskim (22 - 23 IX). Imprezy odbywają się od maja do września, co dwa tygodnie. Oby w przyszłym roku nic nie zakłóciło ich kontynuacji...














A tak, w ubiegłych latach było na Nowym Świecie:













4 komentarze:

  1. Witaj :)
    Po Twoim bardzo interesującym poście będę musiała
    częściej zaglądać na Chmielną :) Kiedyś lubiłam tę ulicę. Miał być słynny deptak. Niewiele z tych pomysłów pozostało, ale może coś drgnie i będzie coraz lepiej.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja z ulgą uciekłam z Chmielnej aż pod las :-) Ale żyłam tam niemal całe poprzednie życie, to jest na tyle długo, by być świadkiem wszelkich jej ewolucji. I pozostaje mi tylko powzdychać do pysznych, chrupiących frytek, przytulnego kiosku Ruchu, w którym można było nabyć niemal wszystko, do kolorowych parasolek na wystawach, oszklonych gablot, zieleniaka ze sznurami szuszonych grzybów i beczkami kwaszonej kapusty... A także do tych drogich, ale jedynych w swoim rodzaju butików i komisów z lat 80. z asortymentem, często sprowadzanym na sztuki :-) Szkoda, że nie ma już intrygujących drobiazgów, oryginalnych szpargałów, błyskotek, na które trwoniło się kieszonkowe, ale najsmutniejsze, że ulotniła się atmosfera dawnej Warszawy. Pozostała przelotówka bez charakteru i chyba ostatnim miejscem z tradycją, jest Pracownia Obuwia Kielmana. Potrzeba teraz dużo inwencji i kosztów, by przywrócić choć część minionej atrakcyjności. Tylko, czy władzom miasta zależy na takim wizerunku?

    OdpowiedzUsuń
  3. A jak ja lubię takie pierdółki Cepeliowe!

    OdpowiedzUsuń
  4. Też uwielbiam, co widać po ilości fotografii :-) Ale i tak, nic nie przebije tego natłoku z festiwalowych dni w Kazimierzu.To dopiero jest boom!

    OdpowiedzUsuń